Smoki, elfy i prawa kobiet
Andrzej Sapkowski: „Wiedźmin” nie miał aspiracji bycia manifestem
MARCIN ZWIERZCHOWSKI: – Fantasy kojarzy się z eskapizmem. W „Wiedźminie” często nawiązywał pan do kwestii wówczas i dziś rozpalających dyskusje społeczne, jak aborcja, rasizm, ksenofobia, równouprawnienie kobiet. Skąd takie podejście do gatunku, w którym wówczas normą to raczej nie było?
ANDRZEJ SAPKOWSKI: – Uwłaczającą łatkę eskapizmu przypięto gatunkowi fantasy niemal od jego zarania. Łatka trzyma się mocno, walczyć z tym to jakby – jak ujął to kiedyś jeden z moich uniwersyteckich kolegów – kopać się z koniem. Ale powtórzę za pewnymi mądrymi ludźmi i trawestując nieco, że beauty is in the eye of the beholder – eskapizm, jeśli o takowym mówić można, tkwi w głowie czytelnika, a bynajmniej nie w czytanym przezeń rodzaju literatury. Zaś Tolkien, mistrz obrazowych parabol, ujął to tak: jeśli nawet ucieczka, to nie w sensie dezercji od rzeczywistości, lecz ucieczka z ciemnego lochu braku wyobraźni.
Ale wróćmy a nos moutons, czyli do istotnych problemów i kwestii wybiegających poza kojarzący się z fantasy schemat magii i miecza. Może i nie są one w fantasy normą, ale z pewnością nie są rzadkością. Weźmy właśnie Tolkiena, ojca założyciela gatunku. Wiedział, co to ksenofobia. Jeźdźcy Rohanu, skądinąd pozytywnie opisani szlachetni rycerze, nie są od ksenofobii wolni – boją się Galadrieli i jej Lasu. Nienawidzą, nie znając i nie rozumiejąc. Dużo wokół nas dziś takich Jeźdźców. A w czasie Wielkiej Wojny Easterlingowie i Haradrimi, ludzie wszak z krwi i kości, sprzymierzają się z Sauronem i stają do boju ramię w ramię z potwornymi orkami – tak wielka jest ich podszyta ksenofobią nienawiść do Gondorczyków.
A w samym Gondorze? Króla, który powrócił, niektórzy nazywają „nasieniem elfów” i życzą mu, by sobie poszedł.