Zastanów się więcej niż raz
Jan P. Matuszyński: Sprawa Przemyka pokazuje, jak działa system
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Znakomite przyjęcie filmu w Wenecji, szansa na nominację do Oscara – chyba warto było wracać do sprawy Grzegorza Przemyka po tym, co zostało już o niej powiedziane.
JAN P. MATUSZYŃSKI: – Każdy ważny temat można położyć złym filmem. Cieszę się, że „Żeby nie było śladów” zyskuje międzynarodowe uznanie i ma coraz szersze perspektywy. Chciałbym, żeby zobaczyło go jak najwięcej widzów.
To nie jest łatwe i bezbolesne kino. Rekordów kasowych bym się nie spodziewał.
W popandemicznych czasach nie wiadomo, jaki wynik frekwencyjny uznać za sukces. Kina są w regresie, nie tracę nadziei, że nasz film skłoni widzów do powrotu.
Zabójstwo 18-letniego maturzysty, poety, to jedna z najbardziej oburzających i zakłamanych zbrodni PRL. Pomysł, by o tym opowiedzieć, narodził się jeszcze przed publikacją nagrodzonego NIKE reportażu Cezarego Łazarewicza?
Nie. Między „Ostatnią rodziną” a „Żeby nie było śladów” miałem 27 projektów, które potencjalnie chciałem reżyserować. W międzyczasie robiłem też seriale, „Król” jest tego ukoronowaniem. Książka Łazarewicza została mi polecona przez producentów „Ostatniej rodziny” (a później m.in. „Bożego Ciała” i serialu „Król”) Anetę Hickinbotham i Leszka Bodzaka. Trafiła do mnie w tym samym momencie, co propozycja ekranizacji powieści Twardocha. Oba te projekty powstawały więc niemal równocześnie i założenie było takie, że ich premiery będą rok po roku, co zresztą, pomimo epidemii Covid-19, odbywa się w sumie tak, jak było zaplanowane. Natomiast ze względu na pandemię zdjęcia do „Żeby nie było śladów” musieliśmy przesunąć. Ich rozpoczęcie planowaliśmy na 18 marca ubiegłego roku.