Dlaczego więc nagle wszyscy przejęli się zgonem kapitana? Jak to się dzieje, że fikcyjne postacie tak łatwo opanowują realny świat?
Niedawno w kinach można było obejrzeć amerykański film „W pogoni za szczęściem”, opartą na faktach opowieść z lat 80. o heroicznej walce z nędzą pośród pustki wielkiego miasta. W jednej ze scen mały bohater, w pełnym emocji biegu do autobusu (chce zdążyć na noc do przytułku), gubi swoją jedyną zabawkę – na jezdni pozostaje mała kolorowa figurka w amerykańskich barwach narodowych – Captain America. To bardzo symboliczna scena, jak cała historia tego superbohatera. On też był zwykłym człowiekiem, chłopakiem dorastającym na ulicach Nowego Jorku w czasach Wielkiego Kryzysu.
Superżołnierz Ameryki
Urodził się w 1917 r., nazywał się Steve Rogers. W czasie II wojny światowej zgłosił się na ochotnika do tajnego programu wojskowego, gdzie został poddany działaniu specjalnego serum, dzięki czemu stał się nadczłowiekiem – superżołnierzem, oddanym synem Ameryki, walczącym z jej największymi wrogami.