Tadeusz Różewicz był najbardziej zamaskowanym pisarzem, bronił skutecznie swojej prywatności. Zbywał natrętów, dziennikarki, nie wracał do czasów wojny. Nie chciał, żeby opisywano jego życie: „Nie zaglądajcie mi w zęby”, „nie wyciągajcie na światło/moich kobiet moich łez”. Piszący o nim Henryk Vogler czy Tadeusz Drewnowski skupiali się przede wszystkim na twórczości, nie zaglądali zbyt głęboko w jego życie. I dlatego pierwsza pełna biografia pisarza autorstwa Magdaleny Grochowskiej „Różewicz. Rekonstrukcja” (wyd. Dowody na Istnienie) ukazuje się dopiero teraz – na razie dostajemy tylko pierwszy tom, który kończy się w 1957 r. I rzeczywiście okazuje się, że nie znaliśmy Różewicza, ta książka wydobywa dramatyzm jego losu i pozwala zrozumieć postawę artysty.
Okazuje się jednak również, że sama reporterka obawia się swojego bohatera, on ją onieśmiela. Być może z tego lęku właśnie sięga, zwłaszcza na początku, po rozmaite poetyzmy, niepotrzebne w opowieści o twórcy, który starał się odzierać język z metafor i „trzymać się nisko, przy ziemi”. Dlatego wstęp jest dość konsternujący, bo kieruje uwagę na to, jak autorka męczy się z tą postacią, jak sobie ją wyobraża lub nie może wyobrazić, miejscami narracja staje się egzaltowana. Natomiast im dalej, tym ciekawej. Szkoda, że początkowe partie tekstu nie przeszły bardziej dogłębnej redakcji, później też opowieść czasem zapętla się w powtórzeniach albo niejasnościach – to wszystko nie odbiera jednak znaczenia tej książce, która opowiada nie tylko o Różewiczu, ale też o kluczowych kwestiach dla polskiej pamięci i historii. Dzięki gigantycznej pracy Grochowskiej możemy zrozumieć, czego Różewicz się bał.
Ciemnogród odpycha
Poeta nie chciał mówić o swoim pochodzeniu.