Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Mimo wszystko

Rozmowa z Anną Dymną

Rozmowa o tym, co najważniejsze.

Katarzyna Janowska: – Patrzy pani w lustro i kogo widzi: aktorkę, społecznicę, dojrzałą kobietę?

Anna Dymna: - Rzadko patrzę w lustro. Zdarza mi się to w teatrze przed spektaklem i wtedy wyraźniej widzę ślady życia na mojej twarzy, ale staram się Dymnej nie analizować. Maluję się i szybko wchodzę w postać, którą gram. Kiedy przed laty do mojej mamy ktoś mówił: o, jaka ładna ta Małgosia (w domu Anna była Małgosią), mama czerwieniła się i kwitowała to uśmiechem i słowami: „to miłe i dobre dziecko, i zwyczajne”. Tak więc od dziecka wiedziałam, że zewnętrzność nie jest najważniejsza, choć oczywiście potem w aktorstwie bardzo mi pomagała. Na początku w filmach nie musiałam nic wielkiego grać, wystarczyło, że byłam na ekranie, ładnie się uśmiechnęłam, zapłakałam i już. Aktorką bywałam na scenie.

Ciekawe role zaczęła pani grać, kiedy ze ślicznej filigranowej dziewczyny zmieniła się w dojrzałą kobietę. Wielkie kreacje stworzyła pani m.in. w Teatrze Telewizji, gdzie zagrała pani Kławdię w „Czarodziejskiej górze” i Bertę w „Emigrantach” Joyce’a. Słynna jest już anegdota, jak Kazimierz Kutz na planie „Opowieści Hollywoodu” wołał: Stara, gruba baba na scenę! A pani dopiero po chwili zorientowała się, że to o nią chodzi. W pani przypadku fizyczna zmiana zadziałała na plus.

Z Kaziem Kutzem nigdy wcześniej nie pracowałam, choć przyjaźnił się z Dymnym, ale nie byłam w jego typie. Jak utyłam, to powiedział, że wreszcie widać, że jestem babą. Brutalnie, ale celnie uświadomił mi, jak wyglądam i co z tym mogę zrobić. Nie da się jednak ukryć, że dla aktorki czas jest szczególnie okrutny. Pierwszy Rubikon do przekroczenia pojawia się w okolicach trzydziestki. Wiele dziewczyn już wtedy wypada z zawodu, bo świeżość się ulatnia i okazuje się czasami, że poza nią aktorka nie miała nic więcej do zaproponowania.

Polityka 14.2007 (2599) z dnia 07.04.2007; Kultura; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Mimo wszystko"
Reklama