Czym zajmuje się szeroko pojęta fantastyka? Z całą pewnością nie przewidywaniem przyszłości. To raczej laboratorium idei, którego głównym zadaniem jest obserwacja rzeczywistości oraz ekstrapolacja lęków i nadziei. Zajmuje się więc straszeniem zagrożeniami, czasem prawdziwymi (wojna atomowa), czasem wyimaginowanymi (dyktatura feministyczna) i opisywaniem świata w kryzysie. Katastrof, z których może uratować jakiś bohater, superheros lub mesjasz. Figura zbawcy pojawia się więc często – i równie często jest to postać niedoskonała i ponosząca porażkę. Może dlatego, że zamiast zmieniać świat na lepsze, broni zastanego porządku.
Ludzie ze stali
Najbardziej jaskrawym przykładem popkulturowego mesjanizmu są oczywiście amerykańscy superherosi. Postaci o nadludzkich mocach, które narodziły się w przedwojennych komiksach, tworzonych w dużej mierze przez amerykańskich Żydów, takich jak Joe Shuster i Jerry Siegel. Kosmita Superman, kryjący się za maską cherlawego dziennikarza Clarka Kenta, uosabiał nie tylko doświadczenie asymilacji i podwójnej tożsamości outsidera, ale i fantazję o chroniącym mniejszości zbawcy. Bohater nie walczył jedynie z przestępcami czy szalonymi naukowcami; oto w słuchowisku radiowym z 1946 r. „Clan of the Fiery Cross” (w 2019 r. powstał zainspirowany nim komiks „Superman Smashes the Klan”) przybysz ze zniszczonej planety Krypton występował przeciwko rasistom z Ku-Klux-Klanu. Podobno ośmieszenie organizacji w radiowym serialu wpłynęło negatywnie na jej liczebność.
W kinowej interpretacji Zacka Snydera („Człowiek ze Stali”, „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”, „Liga Sprawiedliwości”) ów superheros jest już po prostu figurą Chrystusa, pokazaną w kadrach w mało subtelny sposób nawiązujących do chrześcijańskiej ikonografii.