Miron Białoszewski ma to szczęście, że nie trzeba wydobywać go z niebytu i przypominać, bo ma się bardzo dobrze. Wielu autorów z czasu PRL zostało zapomnianych, tymczasem on nie zniknął, a nawet – jak zauważył jeden z poetów młodego pokolenia – jest go coraz więcej w świadomości czytelników. I bardzo często ci czytelnicy nazywają go po prostu Mironem. Każdy z nich ma swojego Mirona, który stawał mu się bliski. Powstało też czasopismo „Mirofor” poświęcone Białoszewskiemu i tam właśnie badacze i artyści dyskutują o nowych odczytaniach tej twórczości.
Dobra wiadomość jest taka, że w tym roku seria dzieł zebranych poety w Państwowym Instytucie Wydawniczym dopełni się o „Tajny dziennik” („Dokładane treści”). Szykują się też nowe przekłady – Bill Johnston, tłumacz m.in. „Pana Tadeusza”, zabiera się za „Szumy, zlepy, ciągi” Białoszewskiego. Pojawią się również niebawem nowe przekłady angielskie jego wierszy, co ważne, bo o ile w Polsce ta twórczość ma się dobrze, o tyle ciągle nie funkcjonuje w innych językach. Białoszewski będzie też patronem tegorocznej edycji Festiwalu Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie i przede wszystkim warto, żeby tę rocznicę uczciło miasto Warszawa, któremu dał wspaniały literacki portret.
Poeta zmarł w 1983 r. Tyle się zmieniło, a jednocześnie Warszawa, ta z „Chamowa”, nie zmieniła się tak bardzo. Co prawda wtedy dopiero otworzyli Dworzec Centralny, który przypominał marmurową świątynię. Jednak istotą tego miasta, uchwyconą przez Mirona, były i nadal są ciągłe rozbiórki, dziurawe kamienice do wyburzenia. Na miejscu rozwalonych starych domów powstaje coś nowego. W „Chamowie” nocą miasto żyje, autobusy rozwożą ludzi z imienin, „kurewskie” okolice Pałacu Kultury są miejscem niezwykłych dialogów.