Gdzie góra, gdzie dół?
„Nie patrz w górę”: dlaczego ten film budzi tyle emocji w Polsce
Apokaliptyczna komedia Adama McKaya okazała się wielkim świąteczno-noworocznym hitem Netflixa. Między 27 grudnia a 2 stycznia na całym świecie odtworzono 152,3 mln godzin filmu. Trwa on 2,3 godz., więc wychodzi, że film zobaczyło ponad 66 mln widzów. Nie wszyscy oglądali jednak film w całości, niektórzy oglądali w towarzystwie, można więc spokojnie założyć, że film przynajmniej zaczęło oglądać znacznie więcej osób.
Od samego filmu ciekawsza wydaje się jego recepcja, gwałtowne spory, jakie uruchomił. I to na całym świecie, od państw anglosaskich, po nasz kraj i region. W Polsce do filmu odniósł się premier Morawiecki, w Chorwacji prezydent Zoran Milanović i premier Andrej Plenković.
Znamy to doskonale!
„Nie patrz w górę” zadziałało jak filmowo-polityczny test Rorschacha. Każdy widz, patrząc na film ze swoimi politycznymi sympatiami, założeniami i odruchami, widzi w nim coś zupełnie innego. Debata wokół filmu McKaya ogniskuje się wokół dwóch osi. Pierwsza dotyczy pytania: czy to dobry film? Dobry nie tylko w sensie „artystycznie udany”, ale także celny jako metafora polityczna i narzędzie perswazji nieprzekonanych. Druga skupia się wokół pytania: czego właściwie metaforą jest film?
Zacznijmy od pierwszej kwestii. Czy „Nie patrz w górę” jest dobrym filmem? Zależy, kogo pytać. Konsensus krytyków przychyla się ku zdaniu, że raczej nie. Gdy film debiutował na Netflixie, anglojęzyczna prasa pełna była krytycznych recenzji zarzucających satyrze McKaya, że jest tępa, zadowolona z siebie, oczywista, wysilona, nieśmieszna, nie brakowało głosów, że film jest po prostu katastrofą.
Jak jednak widać, produkcja okazała się zupełnie odporna na negatywne opinie krytyków. W obronę film wzięli naukowcy zajmujący się klimatem, aktywiści klimatyczni, politolodzy.