Od przeszło dwóch dekad monopol na międzynarodową sławę miało w Japonii czworo filmowych reżyserów: Hirokazu Kore-eda, Naomi Kawase, Kiyoshi Kurosawa oraz Takeshi Kitano. To oni zdobywali nagrody i to poprzez ich twórczość Zachód odczytywał trendy estetyczne i zachodzące w tym kraju przemiany. Tę dominację 4K (od litery łączącej nazwiska wspomnianych filmowców) przełamała właśnie popularność w Stanach Zjednoczonych i w Europie dramatu psychologicznego mało znanego wcześniej Ryûsuke Hamaguchiego. A 43-letni reżyser wyrównał wyczyn ojca japońskiej kinematografii Akiry Kurosawy, który wprawdzie otrzymał tyle samo co on nominacji (cztery) za widowiskowy fresk „Ran”, ale dopiero pod koniec swojego życia.
Sukces osiągnięty w tak młodym wieku każe się zastanowić, czy nie jest to jednorazowy wyczyn wywołany ogólnym zamieszaniem: pandemią, podwojeniem w krótkim czasie liczby członków amerykańskiej Akademii, triumfem i modą na zeszłorocznego koreańskiego zwycięzcę Oscarów, film „Parasite”. Wiele jednak wskazuje na to, że nie ma w tym przypadku. Zanim wyciszony, trzygodzinny „Drive My Car” otrzymał nominacje w prestiżowych kategoriach za najlepszy film, reżyserię, scenariusz adaptowany i film międzynarodowy, został uznany za wydarzenie roku przez znaczną część stowarzyszeń amerykańskich krytyków m.in. z Nowego Jorku i Los Angeles. Z Cannes wyjechał z nagrodą za scenariusz wspartą wyróżnieniami FIPRESCI oraz Jury Ekumenicznego. Kilka miesięcy wcześniej inny, nie mniej ambitny projekt Ryûsuke „W pętli ryzyka i fantazji” (wszedł właśnie do polskich kin, „Drive My Car” pojawi się w nich za tydzień) zdobył Grand Prix Jury na festiwalu w Berlinie, a w 2020 r. Japończyk odebrał jeszcze Srebrnego Lwa za scenariusz do „Żony szpiega”, filmu wyreżyserowanego przez starszego od niego kolegę Kiyoshi Kurosawę.