Wydawało się, że twórczość Leo Lipskiego jest sprawą zamkniętą. Pisarz nie żyje od 25 lat, ukazało się kilka wydań najsłynniejszego „Piotrusia” i innych jego utworów. Tymczasem odnajdują się nowe zapiski, szkice utworów, które sprawiają, że widzimy dziś Lipskiego lepiej. I to nie koniec – Lipski może nas jeszcze zaskoczyć w przyszłości. W „Prozie wybranej”, który przygotowała Agnieszka Maciejowska (Wydawnictwo Czarne), znalazły się niepublikowane do tej pory utwory i listy. Maciejowska jako attaché kulturalna w ambasadzie polskiej w Tel Awiwie zdążyła poznać Lipskiego, a potem zaszczepiała jego twórczość w Polsce. Teraz proponuje nam inne spojrzenie na jego prozę – jako na jeden, spójny projekt, wszystkie zapiski są jego częścią. Ułożyła je chronologicznie, żeby było widać ewolucję twórczości. Lipski jej zdaniem marzył, żeby napisać wielką powieść, spowiedź świadka epoki. Fascynujący jest u niego splot jego życia pełnego cierpienia i twórczości, osobnej i wyjątkowej.
Musiał się spieszyć
Lipski – Żyd, Polak, obywatel Izraela, który nigdy nie nauczył się hebrajskiego, pisarz emigracyjny – czuł, że żyje na marginesie i musi dobijać się o uwagę. I rzeczywiście docenili go najlepsi. Hłasko podobno padł przed nim na kolana w Tel Awiwie. „Dosłownie ściska w gardle, jak się (…) czyta” – pisał Giedroyc do Wittlina w 1960 r. Czapski uznał, że „Piotruś” jest nawet lepszy niż „Pornografia” Gombrowicza. Jednak Giedroyc bał się skandalu obyczajowego po wydaniu „Piotrusia”. Za to Kot Jeleński nie miał wątpliwości, że to wielka literatura.
„Piotrusia” w przekładzie niemieckim czytała też Ingeborg Bachmann i znalazła w tej książce „zdania o takiej intensywności, tak piękne i bolesne zarazem, że zmuszają czytelnika do przerwania lektury”.