Neil Gaiman to jeden z najpopularniejszych pisarzy na świecie, którego proza doczekała się filmowych i serialowych adaptacji. Mimo to droga do zekranizowania jego największego dzieła, serii „Sandman” – uznawanej za jedną z najlepszych w historii komiksu – zajęła ponad 30 lat. Dotychczas na polu adaptacji więcej szczęścia miały inne dzieła Brytyjczyka. Animacja na bazie jego „Koraliny” była nominowana do Oscara i Złotego Globu, powieść fantasy „Gwiezdny pył” doczekała się świetnego filmu z Charliem Coxem, Claire Danes, Michelle Pfeiffer i Robertem De Niro, w ekranizacji opowiadania „Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach?” grały Elle Fanning i Nicole Kidman, serial „Amerykańscy bogowie” miał trzy sezony, a sam Gaiman ostatnio zajęty był na planie drugiego sezonu „Dobrego omenu” – bazującego na powieści, którą napisał wspólnie z nieodżałowanym Terrym Pratchettem.
A przecież „Sandman” jest nie tylko najbardziej znaczącym dziełem w dorobku Gaimana, ale również czasem publikacji wyprzedzał wszystkie inne wymienione powyżej. Seria zaczęła się ukazywać pod koniec 1988 r. (na komiksie widnieje data: styczeń 1989 r.), a skończyła się na zeszycie nr 75 w marcu 1996 r. Tytuł nie musiał długo czekać na docenienie przez fanów i krytyków. Sukces zaskoczył samego autora, który nie spodziewał się, że „Sandman” przetrwa na rynku więcej niż rok. Co nie dziwi, bo sam przyznaje, że wówczas był scenarzystą komiksowym bez dorobku, a pierwsze zlecenia od redaktorów otrzymywał, bo okłamywał ich w sprawie swojego CV, dodając sobie doświadczenia. – Zaplanowałem fabułę, która rozegrać się miała na przestrzeni ośmiu zeszytów – wspomina początki „Sandmana” Neil Gaiman w rozmowie z POLITYKĄ.