Stereotyp jest silny, a dziś dodatkowo wzmacniany przez propagandę obecnej władzy: lud przeciwstawiany „elitom” ma być ostoją tradycyjnej polskości, a fundamentem owej tradycji jest oczywiście przywiązanie do Kościoła i szacunek dla księży. Teraz stosunek do Kościoła staje się przedmiotem gorącej debaty także w związku z reportażem TVN o winie Karola Wojtyły w kryciu księżowskiej pedofilii i przegłosowaną przez PiS kuriozalną uchwałą Sejmu w sprawie „obrony dobrego imienia św. Jana Pawła II”. W takiej atmosferze refleksja nad ludowym oporem wobec Kościoła wydaje się rodzajem prowokacji, ale spróbujmy.
Najpierw powtórka ze szkolnych lektur. W krótkiej przedmowie do „Dziadów, części II” Adam Mickiewicz wyjaśnia, czym jest obrzęd kultywowany „dotąd między pospólstwem w wielu powiatach Litwy, Prus i Kurlandii, na pamiątkę dziadów, czyli w ogólności zmarłych przodków”. Zaznacza, że obrzęd sięga czasów pogańskich, zaś „światłe duchowieństwo i właściciele usiłowali wykorzenić zwyczaj”, po czym bierze stronę „pospólstwa” przeciw „światłemu duchowieństwu”, co jest widomym znakiem romantycznego antyklerykalizmu, który z ludowych, pogańskich wierzeń starał się czynić przeciwwagę dla symbolicznej (i fizycznej) przemocy stosowanej wobec ludu przez władzę kościelną i polityczną.
Z kolei w wydanej prawie cztery dekady temu „Antropologii wsi polskiej XIX wieku” Ludwik Stomma przekonywał, że ostateczna i pełna chrystianizacja polskiej wsi nastąpiła historycznie bardzo późno, bo dopiero w drugiej połowie XIX w. Jeszcze w kolejnym stuleciu „zabobonne praktyki” były na wsi całkiem powszechne, zaś myślenie magiczne, do czego Kościół nie bardzo chce się przyznać, w dużym stopniu określiło specyfikę tzw.