Głos złamanych serc
Taylor Swift: dziś cały świat musi się z nią liczyć. To historia z czarnymi charakterami
Trwająca od wiosny stadionowa trasa koncertowa „The Eras Tour”, podsumowująca 17 lat kariery Taylor Swift – od debiutanckiej płyty wydanej w 2006 r. – jest najbardziej zyskowną w historii tego biznesu. Łączny dochód z wyprzedających się na pniu biletów wynosi 1,4 mld dol., czyli o pół miliarda więcej niż na swojej pożegnalnej trasie zarobił Elton John, do niedawna rekordzista w tej dziedzinie. Popyt na bilety był tak wielki, że padły serwery globalnego giganta Ticketmaster, a potem Senat USA wszczął dochodzenie w sprawie jego monopolistycznych praktyk. Ekonomiści wyliczają, że gospodarki miast, w których koncertuje Swift, przeżywają boom, a prezydenci i premierzy publicznie zapraszają ją na występy. Ekolodzy krytykują piosenkarkę za przyczynianie się do katastrofy klimatycznej, a krytycy jej bezlitosnych metod monetyzowania sukcesu, z wysokimi cenami biletów na koncerty i niezliczonymi gadżetami do kupienia, nazywają trasę „The Capitalist Era Tour”. W Polsce Taylor Swift wystąpi 1, 2 i 3 sierpnia przyszłego roku, w ramach europejskiej odnogi trasy, i jako pierwsza trzykrotnie z rzędu zapełni warszawski Stadion Narodowy.
Wyprodukowany przez nią samą film dokumentujący „The Eras Tour” w weekend otwarcia tylko w USA zarobił 96 mln dol., stając się najpopularniejszym tego typu obrazem w historii i liną ratunkową rzuconą wciąż słabo sobie radzącym po pandemii amerykańskim kinom. Cztery albumy wokalistki znalazły się równocześnie na liście Billboard Top 10, co jest pierwszym takim wyczynem żyjącego artysty od prawie 60 lat. Swift ma też sześć nominacji do nagród Grammy i jej muzyka królowała w rankingach odsłuchów w serwisach streamingowych. A mecze NFL, ligi futbolu amerykańskiego, zaliczają wzmożoną oglądalność od czasu, gdy związała się z obrońcą Kansas City Chiefs i dwukrotnym mistrzem Super Bowl Travisem Kelce’em i pojawia się na stadionach tym razem w roli zaangażowanej kibicki.