W dziadkach nadzieja
PiS wtargnął brutalnie w instytucje kultury. Pisał historię na nowo. Jak to teraz naprawić?
Na koniec sejmowej debaty o planach nowego rządu premier Donald Tusk w emocjonalnych słowach odpowiedział na wieloletnie ataki prawicy, których symbolem stało się hasło „dziadek z Wehrmachtu”: „Dedykuję to panu prezesowi [Jarosławowi Kaczyńskiemu], bo jestem to winny obu moim dziadkom. Dzisiaj też słyszałem: »Do Berlina!«, »für Deutschland«, każdego dnia słyszałem te słowa z telewizji. Każdego dnia słyszałem tę płytę nagraną wiele, wiele lat temu przez Jacka Kurskiego. Twój brat, Lech Kaczyński, publicznie powiedział do mnie, że takiego łajdaka jak Kurski świat nie widział. Po tym, co zrobił”.
Tusk mówił o dziadkach: „Obaj byli polskimi kolejarzami w Wolnym Mieście Gdańsku. Relikwią w naszym domu do dziś jest żywnościowa karta Polaka, którą w Gdańsku miało kilkaset osób, bo nikt więcej się nie odważył być Polakiem w czasie okupacji”. Dedykował zwycięstwo także im – oraz wszystkim rozgoryczonym i obrażanym przez osiem lat pisowskiej „polityki pogardy”.
Jarosław Kaczyński po odśpiewaniu przez posłów hymnu wtargnął na mównicę i wygarnął: „Nie wiem, kim byli pana dziadkowie, ale wiem jedno: pan jest niemieckim agentem”. Reakcję prezesa PiS można rozpatrywać jako groteskowy koniec polityki historycznej byłego już obozu władzy. A ta polityka, nazywana często zamiennie polityką pamięci, była jednym z najważniejszych motorów „dobrej zmiany”. Służyła uzasadnianiu, legitymizacji i utrwalaniu władzy, formowaniu społecznej świadomości. Jeśli – w zamierzeniach – PiS miał rządzić przez wiele kadencji, to poczucie nadrzędnej misji, odwołanie do poszukiwanych w historii wyższych wartości czy prawo do wskazywania narodowych bohaterów stały się niezbędnymi atrybutami rządzących.