Tego nas nie uczyli
Grać można i w teatrze, i w drewnianej chacie w Chile. Mikołajczyk i Jedynecki dla „Polityki”
DOROTA SZWARCMAN: – Na paszportowej gali pojawiła się tylko połówka duetu, druga była w tym czasie w Filadelfii. Na wywiad spotykamy się dopiero teraz. Jesteście państwo artystami wędrownymi?
KAROLINA MIKOŁAJCZYK: – Zdecydowanie tak. Uwielbiamy grać i uwielbiamy podróże, więc cieszymy się, że możemy to łączyć.
IWO JEDYNECKI: – Od zawsze tego chcieliśmy. A nasz skład, skrzypce i akordeon, jest na tyle nietypowy, że wszędzie wzbudza ciekawość. Jesteśmy muzykami klasycznymi, nasza sztuka jest niszowa, ale przemawia do wielu osób w różnych częściach świata. W sumie uzbierało się 28–30 krajów na czterech kontynentach. W tym roku mamy nadzieję, że spełni się nasze marzenie o kolejnym kontynencie, czyli pozostanie nam już tylko jeden.
Antarktyda?
IJ: – No, tego nie liczyłem. Z ciekawości zresztą sprawdziłem, co się dzieje na Antarktydzie, ale tam są tylko stacje badawcze i kilka tysięcy osób na miejscu. Choć może też potrzebowaliby kultury?
KM: – Brakuje nam w tej chwili Australii i Afryki. Ale jak dobrze pójdzie, to na koniec przyszłego roku będzie już komplet.
IJ: – To oczywiście zależy od wielu czynników. Przede wszystkim – czy to Polska, czy Australia – kluczem do sprawy są dofinansowania.
KM: – My sami jesteśmy swoimi menedżerami. Nie dość więc, że musimy ćwiczyć i poszerzać repertuar, nawiązujemy też kontakty…
IJ: – Kiedy już się osiągnęło pewien poziom warsztatu, to – jeśli jest się swoim menedżerem – większość dnia spędza się na promocji swojej działalności. Musieliśmy się wszystkiego uczyć sami, bo kiedy studiowaliśmy, tego nie uczono.
KM: – Teraz jest przedmiot fakultatywny: marka artysty.