Oryginał od kopii
Roy Lichtenstein w wiedeńskiej Albertinie. Bo pop-art to nie tylko Andy Warhol
Podstawa do stawiania pytań kwestionujących mocarstwowe status quo jest poważna, bo na ekspozycji w Wiedniu zgromadzono ponad 90 prac Roya Lichtensteina, dobrze odzwierciedlających to, co w życiu osiągnął. Co ciekawe, ta opowieść o jego dokonaniach zaczyna się dopiero, gdy amerykański artysta ukończył 37 lat i wykonał pierwszą pracę, którą można nie tylko zaliczyć do pop-artu, ale też uznać za ikoniczną, jedną z prekursorskich itd. To „Look Mickey” z 1961 r. Jeśli wierzyć artystycznej legendzie, obraz powstał, gdy jeden z synów Lichtensteina, wskazując na komiks z Myszką Miki, rzucił mu wyzwanie: „Założę się, tato, że nie potrafisz tak dobrze malować”. No i Lichtenstein przekonał syna, a przy okazji jednym susem przeskoczył z artystycznego niebytu do awangardy sztuki.
Ową cezurę wprowadzono w sumie z pożytkiem dla łaskawej pamięci o twórcy i dla cierpliwości widzów, wcześniej bowiem artysta miotał się niemiłosiernie: od kubizmu, przez ekspresjonizm i abstrakcję, po malarstwo etniczne, w każdym z tych nurtów osiągając raczej żałosne, epigońskie efekty. Po latach powracał zresztą do tych rozlicznych stylów, ale na szczęście tylko po to, by je parodiować, a w najlepszym razie szukać w nich natchnienia.
Już jako uznany artysta pop-artu Lichtenstein też się zmieniał, poszukiwał nowych środków wyrazu. Swoje kompozycje niekiedy komplikował, tworząc z nich złożone, wielowątkowe narracje. Kiedy indziej zaś upraszczał, zbliżając się do minimalistycznych, wręcz abstrakcyjnych przedstawień. A przy okazji tworzył rzeźby, grafiki, dywany. Całe to bogactwo pokazano w Wiedniu, co publiczności daje jasno do zrozumienia, że jest to spuścizna, którą należy traktować poważniej, niż to się zazwyczaj robi. Bo powszechnie Lichtensteinowi przyprawiono jedną tylko gębę: bezrefleksyjnego kopisty komiksów.