Fabryka metalu
Lider Black Sabbath dla „Polityki”: Z czczeniem diabła nie mamy nic wspólnego
MARCIN PIĄTEK: – Po co grzebać w archiwum grupy Black Sabbath? Aby przypomnieć o swoim dorobku, zadowolić starych fanów czy zyskać nowych?
TONY IOMMI: – Ze wszystkich tych powodów. To kolejne wznowienie naszych nagrań [z lat 1989–95 – red.], tym razem z Tonym Martinem jako wokalistą, chyba z najmniej znanego okresu w dyskografii Black Sabbath, również z tego powodu, że swego czasu albumy zostały wycofane ze sprzedaży. Poza tym od lat czułem, że jestem to winien naszemu ówczesnemu perkusiście Cozy’emu Powellowi, który był bardzo niezadowolony z brzmienia albumu „Forbidden”.
Zdecydowaliście się wówczas na powierzenie produkcji Erniemu C, gitarzyście rap-metalowej grupy Body Count. W zgodnej ocenie fanów i krytyków eksperyment się nie powiódł.
A w jednym z utworów udzielał się nawet Ice-T, wokalista Body Count. Obaj z Erniem okazali się przemiłymi ludźmi, ale próbowali instruować Cozy’ego, w jaki sposób gra się na perkusji, co nie było najszczęśliwszym pomysłem. Już wtedy wiedzieliśmy, że końcowy efekt był kiepski. To nie było brzmienie Black Sabbath, to w ogóle nie było dobre brzmienie. A szkoda, bo kompozycje nam się podobały. Zmiksowaliśmy więc album jeszcze raz, wzbogaciliśmy nieco utwory o niewykorzystane w sesji partie gitar i wokali, starając się oczywiście nie wypaczyć jego charakteru. Szkoda tylko, że Cozy’ego nie ma już z nami [zginął w 1998 r. w wypadku samochodowym – red.].
Z dołączonej do wznowienia spisanej historii bije szczerość. Można tam przeczytać, że w latach 80. zespół znalazł się na rozdrożu: z oryginalnego składu Sabbath został tylko pan i musieliście od nowa walczyć o wiarygodność.
Faktycznie, ciągłe zmiany personalne nie pomagały.