Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Zagraj to jeszcze raz, Phil

Na zdjęciu John Cage, jeden z rzeczywistych pionierów minimalizmu w muzyce (po lewej), z pianistą Davidem Tudorem (lata 60.). © Harry Croner, ullstein bild, BE&W Na zdjęciu John Cage, jeden z rzeczywistych pionierów minimalizmu w muzyce (po lewej), z pianistą Davidem Tudorem (lata 60.). © Harry Croner, ullstein bild, BE&W
Minimaliści na tegorocznym festiwalu muzycznym 'Sacrum Profanum', czyli próba zanurzenia w błogim bezczasie.


Beaty, loopy, sample – oto terminologia muzyczna, którą posługuje się dziś przeciętny nastolatek. Nie zdaje sobie najprawdopodobniej sprawy z faktu, że swój słownik oraz wrażliwość zawdzięcza kilku 70-letnim już dziś Amerykanom. Dzięki minimalizmowi „Jankesi” utwierdzili swój rząd dusz w muzyce rozrywkowej. Klasycy kierunku zdominowali program V edycji festiwalu Sacrum Profanum, poświęconej właśnie muzyce amerykańskiej.

Sam termin „minimal music” użyty został po raz pierwszy przez Michaela Nymana, niegdyś znakomitego krytyka muzycznego, dziś jednego z najpopularniejszych reprezentantów kierunku. Nawiązywał wówczas do minimal art Sola Lewitta i Roberta Morrisa, którego z muzyką Philipa Glassa oraz Steve’a Reicha łączy prostota, anonimowość i zasada hipnotycznej repetycji elementarnych struktur. Te same właściwości w połączeniu ze świadomym wyborem banalnego materiału kierują skojarzenia w stronę Warholowskiego pop artu. Interdyscyplinarne spekulacje potwierdzają tylko kluczowy fakt: minimalizm, podobnie jak pokrewne mu kierunki plastyczne, jest fenomenem genetycznie amerykańskim.

„Minimal music” stanowi w gruncie rzeczy pewne uogólnienie, które pozwoliło Nymanowi umieścić repetycyjną, pulsacyjną muzykę Glassa i Reicha w kontekście wysublimowanych, inspirowanych filozofią oraz praktykami religijnymi Dalekiego Wchodu, poszukiwań amerykańskich kompozytorów eksperymentalnych: Johna Cage’a, Mortona Feldmana i La Monte Younga. Ale wyłącznie dwóm pierwszym udało się zrobić karierę w klasycznym „show-biznesie” i zyskać tysiące naśladowców w kręgach muzyki rockowej oraz elektronicznej. To, że właśnie Glass, Reich oraz ich następca, John Adams, a nie Feldman i La Monte Young, reprezentowani są w programie „Sacrum Profanum”, nie jest dziełem przypadku, lecz kwestią zgoła odmiennych aspiracji artystycznych oraz... marketingowych.

W ich rodzącej się na przełomie lat 60. i 70. transowej estetyce uzewnętrznił się szereg tendencji składających się od „zarania Nowego Świata” na jego kulturową odrębność. Po pierwsze mowa tu o niespotykanej otwartości - epoka pionierów na regułach demokratycznego dialogu (choć równie często anarchistycznego chaosu) skonfrontowała ze sobą przedstawicieli różnych klas społecznych, tradycji, kontynentów. Choć zderzenie to nie obyło się bez tragicznych ofiar, to jej owocem stał się pewien nowy kod kulturowy. W muzyce bardzo silnie dało o sobie znać oddziaływanie stylów i gatunków egzotycznych, praktykowanych na Zachodnim Wybrzeżu przez emigrantów z Azji. Szczególnie inspirujące dla białych Amerykanów okazały się różne tradycje perkusyjne. Swoistą kulminację współczesnej muzyki perkusyjnej stanowi „Drumming” Steve’a Reicha, które w Krakowie wykona znakomity holenderski Schönberg Ensemble. To arcydzieło jest w gruncie rzeczy jedyną udaną próbą przeniesienia zmysłowego transu tradycji bębniarskich Afryki Zachodniej, które kompozytor studiował podczas swojego pobytu w Ghanie, na grunt europejsko – amerykańskiej muzyki koncertowej. Podstawę 80-minutowego „Drumming” stanowi zaledwie jedna prosta figura rytmiczna, nieznacznie rozwijana, wariowana i umieszczana w różnych, nietypowych dla europejskiej klasyki kontekstach brzmieniowych (bongosy, marimby, ksylofony, itp.). Obfitość wywiedzionych z tak skromnego materiału niuansów wbija w fotel. Sprawa komplikuje się przy słuchaniu kolejnych utworów Reicha: tak bezkompromisowy redukcjonizm musi prowadzić ostatecznie do powielania własnych pomysłów, pseudonowatorskich truizmów, a nawet niezamierzonej autoparodii.

Źródłem tego paradoksu jest kolejny „bardzo amerykański” fundament minimalizmu: postawa eksperymentalna. Ta rzadko praktykowana przez europejskich kompozytorów metoda twórcza zdarza się być estetycznym odpowiednikiem etosu pioniera, podejmująca naturalne, gospodarcze i kulturalne wyzwania całkowicie sobie nieznanego środowiska. Eksperyment artystyczny, który z definicji ma charakter jednorazowy, urósł jednak w przypadku minimalizmu do rangi stylu, estetyki, wreszcie całej szkoły kompozytorskiej mającej tysiące naśladowców. Próby przełamania jego ograniczeń czy poszerzenia spektrum możliwości prowadzą w praktyce do rozmycia charakteru i zatracenia istoty. Znamiennym przykładem jest muzyka Johna Adamsa, twórcy tak zwanego „postminimalizmu”. Określenie to tyleż zgrabne, co puste semantycznie. Najnowsze kompozycje Adamsa stanowią w gruncie rzeczy eklektyczne hybrydy, w których minimalistyczna pulsacyjność i (coraz rzadziej) redukcjonizm połączone zostają z elementami innych stylów a nawet epok. Z programu krakowskiego koncertu, na którym wystąpi Sinfonietta Cracovia pod batutą Marca Minkowskiego (19.09), jednoznacznie minimalistyczny charakter ma tylko najsłabsze smyczkowe „Shaker Loops”. „The Wound Dresser” to nic innego, jak neoromantyczna pieśń z orkiestrą, a „Fearful Symmetries” – powtórka z eksperymentów harmonicznych sprzed dobrych ośmiu dekad podrasowana rozrywkowym „beatem”.

Adams należy, obok Reicha i Glassa, do najpopularniejszych dziś kompozytorów. Egalitarne aspiracje, mniej lub bardziej otwarcie deklarowany przez wszystkich wyżej wymienionych twórców, znakomicie współgrają z amerykańskim mitem demokratyzacji wszystkich sfer życia. Nie kto inny jak Philip Glass marzył trzy dekady temu o powrocie czasów, w których „arie Mozarta śpiewano na ulicach”. Także młodsi apologeci nurtu właśnie w przełamywaniu hermetyzmu muzyki awangardowej widzą jedno z jego najważniejszych osiągnięć. Granica między egalitaryzmem a populizmem, komunikatywnością a kiczem, bywa jednak bardzo cienka. Do rangi symbolu jej bezpardonowego naciągania urosła - słusznie przez profesjonalne środowiska ignorowana - muzyka Philipa Glassa. Jej ewolucję - od surowego, medytacyjnego prymitywizmu w stronę tandetnych melodyjek – znakomicie ilustruje cykl pięciu kwartetów smyczkowych skomponowanych w latach 1966 – 1991. Na „Sacrum Profanum” wykona je już dziś (17.09) Kwartet Śląski.

Najnowsze koncertowe utwory Glassa, obchodzącego w tym roku 70. urodziny, to rodzaj „biblia pauperum” muzyki klasycznej: zbiór zapętlonych i zbanalizowanych chwytów z kompozycji XVIII i XIX-wiecznych mistrzów. Partytury Glassa oraz jego naśladowców zdominowały rynek hollywoodzkich soundtracków. Na album „Hydrogen Jukebox” oraz „Songs from Liquid Days” ten sam kompozytor sprawdza się jako twórca chwytliwych popowych songów. Z kolei „Passages” czy „Aquas de Amazonia” to klasycyzujące warianty wszystkożernej world music. Egalitaryzm minimalizmu odnosi się również do metody twórczej. W latach 70. technikę pętli zaadoptowali na swoje potrzeby poszukujący twórcy muzyki gitarowej oraz pionierzy alternatywnej elektroniki, co pozwoliło im na przezwyciężenie piosenkowego stereotypu bez uciekania się do pretensjonalnych pseudo-klasycznych form rocka progresywnego. Tę nader efektywną metodą pracy podchwycili jednak bardzo szybko popowi karierowicze oraz profanujący undergoundowy etos domorośli partacze. Tym samym minimalizm stał się własnością kultury MTV.

Sztuka wyrosła na trzech fundamentach tradycji amerykańskiej – otwartości, postawie eksperymentalnej oraz egalitaryzmie – zdaje się wyrażać jeszcze jedną tendencję, typową już dla kultury całej globalnej wioski XXI wieku. Chodzi o zakwestionowanie - kluczowej dla nowożytnego humanizmu - liniowej wizji czasu. Słuchacz kompozycji Philipa Glassa zwolniony zostaje z obowiązku percepcyjnej aktywności, konieczności zapamiętywania. Tu wszystko wydarza się w błogim i pustym bezczasie, w stanie biernego, bezrefleksyjnego trwania. Nie ma nawet historii: pseudocytaty z Bacha, Mozarta i Schuberta sąsiadują z gitarowymi zagrywkami rodem z country-rocka oraz próbkami muzyki tak zwanych ludów prymitywnych. Tak naprawdę z Nowego Świata przybyła do nas upudrowana „kultura klubowa”: pozbawiona przeszłości i przyszłości, zawieszona w wyimaginowanym „tu i teraz”. Innego końca świata nie będzie...




Festiwal „Sacrum Profanum V”
Kraków, 16 – 23.09
Szczegółowy program na stronie festiwalu.

Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną