Beaty, loopy, sample – oto terminologia muzyczna, którą posługuje się dziś przeciętny nastolatek. Nie zdaje sobie najprawdopodobniej sprawy z faktu, że swój słownik oraz wrażliwość zawdzięcza kilku 70-letnim już dziś Amerykanom. Dzięki minimalizmowi „Jankesi” utwierdzili swój rząd dusz w muzyce rozrywkowej. Klasycy kierunku zdominowali program V edycji festiwalu Sacrum Profanum, poświęconej właśnie muzyce amerykańskiej.
Sam termin „minimal music” użyty został po raz pierwszy przez Michaela Nymana, niegdyś znakomitego krytyka muzycznego, dziś jednego z najpopularniejszych reprezentantów kierunku. Nawiązywał wówczas do minimal art Sola Lewitta i Roberta Morrisa, którego z muzyką Philipa Glassa oraz Steve’a Reicha łączy prostota, anonimowość i zasada hipnotycznej repetycji elementarnych struktur. Te same właściwości w połączeniu ze świadomym wyborem banalnego materiału kierują skojarzenia w stronę Warholowskiego pop artu. Interdyscyplinarne spekulacje potwierdzają tylko kluczowy fakt: minimalizm, podobnie jak pokrewne mu kierunki plastyczne, jest fenomenem genetycznie amerykańskim.
„Minimal music” stanowi w gruncie rzeczy pewne uogólnienie, które pozwoliło Nymanowi umieścić repetycyjną, pulsacyjną muzykę Glassa i Reicha w kontekście wysublimowanych, inspirowanych filozofią oraz praktykami religijnymi Dalekiego Wchodu, poszukiwań amerykańskich kompozytorów eksperymentalnych: Johna Cage’a, Mortona Feldmana i La Monte Younga. Ale wyłącznie dwóm pierwszym udało się zrobić karierę w klasycznym „show-biznesie” i zyskać tysiące naśladowców w kręgach muzyki rockowej oraz elektronicznej. To, że właśnie Glass, Reich oraz ich następca, John Adams, a nie Feldman i La Monte Young, reprezentowani są w programie „Sacrum Profanum”, nie jest dziełem przypadku, lecz kwestią zgoła odmiennych aspiracji artystycznych oraz.