Drugie życie Sarny
Zamek w Ścinawce Górnej chciał kupić nawet książę Karol. Szykuje się wielka odnowa
Dziennikarza ekonomicznego trudno podejrzewać o zakup zniszczonych budynków z XVI wieku dla ich wartości historycznej czy śladów dawnej urody.
Racja, dostrzegłem w tej materii przede wszystkim niesamowitą okazję biznesową. Obiekt, a właściwie czternaście budowli wraz z przyległymi pięcioma hektarami, nie był drogi, a imponował skalą i plastycznością. To dawało możliwość remontu etapami, bez uciążliwości dla osób korzystających z sąsiednich lokali. Znalazłem wspólników i we trzech zainwestowaliśmy, dając sobie dwa lata na decyzję, co dalej z tym robimy.
Jaką strategię obraliście?
Wzięliśmy kartkę i zapisaliśmy, ile możemy wydać przez dwa lata, nim dowiemy się, jak nam idzie i nabierzemy pewności, że taki obiekt uda się nam utrzymać. Założyliśmy też, że gotowi jesteśmy na utratę tych funduszy i porażkę. Bez ryzyka, że to nam złamie życie. Na marginesie, w cenie zakupu Zamku Sarny można było wtedy nabyć kawalerkę w Warszawie. Wybraliśmy jednak bilet wstępu do przygody obliczonej na dekady. Smętna ruina i park jak dżungla nas nie odstraszyły.
Pozwolenia konserwatorskie, budowlane, dokumentacja przedsięwzięcia zajęły pewnie mnóstwo czasu.
Prawie cały pierwszy rok, podczas którego przełamałem wrodzoną niechęć do biurokratycznych zajęć. Bardzo zależało nam na „zrobieniu adresu” dla zamku. Do tego niezbędne było uruchomienie przedsięwzięcia, które przyciągnęłoby ludzi w to miejsce. W 2017 roku otworzyliśmy kawiarnię, która szybko okazała się strzałem w dziesiątkę, a wieść o czekoladowym „Scharfenecku” zapewniła nam zainteresowanie turystów i okolicznych mieszkańców. Po trzech latach uruchomiliśmy restaurację i hotel. W podtrzymaniu zapału ruinersów pomogły dotacje z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, m.