Jest w niej coś ekscentrycznego, ale jednocześnie jest poukładana i czarująca. Sama o sobie, i swej twórczości: „pop, który rozbija swą formę" albo „sukinsyn w tej letniej sukience". Jest jak Nouvelle Vague, którzy wzięli na warsztat dekadenckie piosenki nowej fali i zrobili z nich słodkie, przewrotne przeboje. Zrobiła na przykład walczyk z punkowego „London Calling" The Clash. Z wykształcenia architekt wnętrz, z domu - córka skrzypka Konstantego Andrzeja Kulki, z pasji - wykonawczyni utworów utrzymanych w stylistyce progresywnego - jak to sama określa - popu.
Joanna Wojdas: Śmiałaś się, że jesteś najczęściej odkrywaną artystką w Polsce.
Gaba Kulka: To taki żart. Rzeczywiście wypływamy na coraz szersze wody drobnymi kroczkami. W ciągu tych ośmiu lat, wydarzyło się wiele pozytywnego. I w bardzo fajnym tempie. Nie zmieniłabym ani jednej rzeczy.
A już jesteś odkryta?
Nie mnie o tym sądzić, ale widoczność tego, co robimy jest na tyle duża, że debiutantów to już udawać nie możemy.
Wywodzisz się z domu kultywującego tradycję muzyki poważnej, skąd u Ciebie ten zakręt w stronę muzyki rozrywkowej? Dlaczego nie zostałaś skrzypaczką klasyczną, jak Twój ojciec?
Nawet jak w szkole podstawowej grałam na skrzypcach, nie było w domu problemu z tym, że dzieci słuchają muzyki rozrywkowej. Muzyka rozrywkowa zawsze tu była, równolegle z klasyczną. W momencie, gdy okazało się, że nie chce mi się ćwiczyć, poszłam do ogólniaka. I ta i ta muzyka ze mną zostały.
Grasz taką muzykę popularną, która nie jest zbyt nośna w Polsce - w wersji autorskiej, alternatywnej.
Okazuje się jednak, że znajduję dosyć dużo słuchaczy. Dla mnie to są metki - „popularna", „niepopularna", „eklektyczna", „nieeklektyczna".