Kultura się liczy - pod takim hasłem obradował w Krakowie przez trzy dni Kongres Kultury Polskiej. Spór o znaczenie tych słów stało się jednym z najważniejszych motywów debat toczonych w salach konferencyjnych, w kuluarach i krakowskich kawiarniach. Zgoda, że kultura się liczy, jak jednak liczyć i kto powinien liczyć się z kulturą? Jaka powinna być odpowiedzialność państwa za kulturę i czy przyjęcie przez państwo tej odpowiedzialności oznaczać musi uzależnienie kultury i twórców od biurokracji i polityków? Swą temperaturę debata zawdzięczała wystąpieniu Leszka Balcerowicza, który porównał twórców ubiegających się o zaangażowanie państwa w sprawy kultury do działaczy organizacji komunistycznych. W istocie sam, w stylu politruka, wygłosił apologię neoliberalizmu, wolnego rynku i własności prywatnej zapominając najwyraźniej, że świat ciągle zmaga się z największym od Wielkiej Depresji kryzysem gospodarczym.
Uczestnicy Kongresu nie mieli wątpliwości, że państwo jako forma politycznej organizacji społeczeństwa powinno być gwarantem funkcjonowania kultury i powszechnego do niej dostępu. Oczekiwanie to wyrazili w jednej z uchwał, w której obok tych gwarancji domagają się, by nakłady na kulturę stanowiły 1 proc. budżetu państwa. Jednocześnie jednak ci sami uczestnicy Kongresu zdają sobie sprawę, jak mało skuteczne potrafi być polskie państwo i działający w jego imieniu politycy. Najlepszym (czy raczej najgorszym) dowodem jest sytuacja w mediach publicznych, które całkowicie wymknęły się spod jakiejkolwiek kontroli i stały przestrzenią gorszącego spektaklu. Odpowiedzią na ten spektakl stała się inicjatywa obywatelska zgłoszona przez Agnieszkę Holland. Zaproponowała ona, by politycy dali sobie spokój z mediami publicznymi i pozwolili siłom społecznym zrobić porządek. O dziwo, politycy przyjęli propozycję - przy ich akceptacji powstał Obywatelski Komitet Mediów Publicznych, który ma przygotować ustawę o mediach publicznych i misji publicznej.