Na początku była konsternacja. Kongres Kultury Polskiej i polityka? O cóż by mogło chodzić ministrowi Bogdanowi Zdrojewskiemu? Może o kolejne podejście do tzw. planu Hausnera, z grubsza - strukturalnej reformy polskiego życia kulturalnego, która miałaby ograniczyć rolę państwa jako „sponsora"? A może kolejne nudne spotkanie establishmentu, lobbing na swoją rzecz, i - cześć?
Trzydniowym dyskusjom nad stanem polskiej kultury ton nadała wcześniejsza deklaracja min. Zdrojewskiego, który zapowiedział, że czeka z niecierpliwością na „kulturalne" (tzn. odnoszące się do szeroko rozumianej działki kultury i sztuki) propozycje zmian legislacyjnych. Co w polskim prawie należałoby redefiniować, a co zupełnie z niego usunąć jako przestarzałe i niemające związku z dzisiejszym stanem rzeczy? Jakie przepisy wiążą ręce twórcom?
Odpowiedzi na te pytania mogło mu udzielić ponad tysiąc przedstawicieli sztuki, tylu ich bowiem wzięło udział w wydarzeniu. Nim to jednak nastąpiło, odbył się szereg debat z udziałem m.in. Agnieszki Holland, Waldemara Dąbrowskiego, Jerzego Pilcha, Iwony Śledzińskiej - Katarasińskiej i Ryszarda Legutki. Ten ostatni wprowadził trochę zamieszania, oskarżając współczesnych twórców za bezmyślne propagowanie wzorców zachodnich, co - zdaniem b. wiceministra edukacji w rządzie PiS - ostatecznie doprowadzić może do utraty naszej narodowej tożsamości.
Na jednej z pierwszych sesji poruszenie wywołał Leszek Balcerowicz, porównując twórców wyciągających ręce po publiczne pieniądze do złogów z głębokiego socjalizmu. Odezwała się też „Krytyka Polityczna" z listem otwartym przeciw komercjalizacji kultury (wśród sygnatariuszy np.