Królik po berlińsku oraz Esterhazy
Recenzja filmu: „Królik po berlińsku”, reż. Bartosz Konopka
Godzinny dokument Bartosza Konopki „Królik po berlińsku” to dowcipna, wystylizowana na oświatowy reportaż alegoria życia w systemie totalitarnym z udającym powagę, wszechwiedzącym lektorem wprowadzającym w temat (w tej roli Krystyna Czubówna). Bohaterami są dzikie króliki, które poczynając od 1961 r. osiedlały się masowo w przygranicznym pasie, oddzielającym zachodnią część Berlina od NRD. Bezpieczeństwo, brak konkurencji, względna wygoda skończyły się jednak, gdy mur postanowiono rozebrać.
Najbardziej zaskakuje w tym filmie staranny dobór archiwalnych zdjęć, ukazujących desperackie próby forsowania granicy przez rozczarowanych komunizmem obywateli Wschodu z perspektywy gryzoni – niemych świadków ich tragedii. Konwencje dokumentu przyrodniczego, baśni i kroniki historycznej, obrazującej dzieje powstania i upadku berlińskiego muru, przenikają się, tworząc zdumiewająco spójną całość. A dyskretny urok orwellowskiej satyry pozostawia widza w niepewności, czy istotnie wszystko, co ogląda na ekranie, wydarzyło się naprawdę. Niewątpliwie Konopka ma dar ironicznego opowiadania, talent wsparty umiejętnością postrzegania rzeczywistości z niecodziennej strony, co zresztą udowodnił już wcześniej, kręcąc przewrotny dokument „Ballada o kozie”.
„Królik” wygrał w tym roku konkurs polski krakowskiego festiwalu i znalazł się na tzw. krótkiej liście do Oscara w kategorii filmu krótkometrażowego (z dużymi ponoć szansami na nominację). Dopełnieniem kinowego seansu jest wdzięczna 25-minutowa animacja plastelinowa „ Esterhazy” Izabeli Plucińskiej także wykorzystująca motyw królików żyjących za murem, powstała w oparciu o książkę dla dzieci Irene Dische i Hansa Magnusa Enzensberera. W sumie kapitalna lekcja humoru, wyobraźni i najnowszej historii.