Film

Saga Zmierzch: Zaćmienie

Recenzja filmu: "Saga Zmierzch: Zaćmienie", reż. David Slade

materiały prasowe
Cokolwiek krytycznego napiszemy na temat tej historii – że kiczowata albo że bez sensu, pewne jest, że miliony fanów wampirzej sagi pozostaną na to głuche.

Ekranizacja cyklu powieści Stephenie Meyer, podobnie jak i same książki, otoczona jest kultem wcale nie mniejszym niż opowieści o Harrym Potterze. Młodzi aktorzy w niej występujący doczekali się sławy, a nastolatki (zwłaszcza płci żeńskiej) jak w transie połykają kolejne odcinki, namiętnie na facebookach komentują wybory swoich ulubieńców i z niecierpliwością wyczekują następnych.

Streszczenie bajkowego „Zaćmienia” też na niewiele się zda, brzmi bowiem groteskowo i głupio – jak w wypadku każdej symbolicznej fabuły, której istota polega na metaforze. Bella (Kristen Stewart) nadal trzyma się swego postanowienia, że po maturze złoży ofiarę ze swojej duszy i z miłości do Edwarda Cullena (Robert Pattinson) przejdzie na stronę wampirów. Jej upór zostaje jednak wystawiony na próbę pod wpływem nagłego uczucia do wilkołaka Jacoba (Taylor Lautner).

Żeby zrozumieć fenomen popularności sagi, trzeba pamiętać, że film Davida Slade’a jest kostiumową, romantyczną przypowieścią o wielkiej miłości, która nie miała prawa się zdarzyć. Niesłychanie zmysłowej, wzruszającej i opartej na tym samym schemacie co „West Side Story” czy „Romeo i Julia”. Straszydła rodem z tanich horrorów to tylko maska, za którą kryją się całkiem współczesne dylematy młodych ludzi żyjących w wieloetnicznych grupach, próbujących pokonywać dzielące ich bariery kulturowe, rasowe czy plemienne.

Jak i czy w ogóle to działa, trzeba się przekonać samemu.

NA EKRANIE

Saga Zmierzch: Zaćmienie

Cokolwiek krytycznego napiszemy na temat tej historii – że kiczowata albo że bez sensu – pewne jest, że miliony fanów wampirzej sagi pozostaną na to głuche.

Reklama