Kilka lat temu pewny siebie młody człowiek, amator ekstremalnych przygód, wyruszył samotnie na wyprawę w niedostępne zakątki Gór Skalistych w stanie Utah. Nie informując o tym nikogo, bez telefonu komórkowego, pokonywał na rowerze olbrzymie odległości. Ale wpadł w pułapkę – w wąwozie na pustkowiu skała przygniotła mu rękę. Przez pięć dni, bez żywności, zdany tylko na siebie, walczył o przeżycie. Film Danny’ego Boyle’a („Slumdog”, „Trainspotting”) dokonuje błyskotliwej, utrzymanej w tempie telewizyjnej reklamówki rekonstrukcji tych wydarzeń, w centrum sytuując zmagania z dziką, groźną naturą.
Mężczyzna – nienawidzący hałaśliwej, sztucznej, tłumiącej pierwotne instynkty, doskonale zorganizowanej cywilizacji – marzy o przejściu najsurowszej szkoły przetrwania, która dawałaby mu okazję sprawdzenia się i dowiedzenia, na co go stać. Gdy wreszcie tego doświadcza, przekonuje się, że świat, od którego ucieka, również ma swoją wartość. Boyle nakręcił atrakcyjną wizualnie przygodówkę, bez ambicji poruszania głębszych, filozoficznych pytań. W „127 godzin” uwagę przykuwa dynamiczny sposób opowiadania, ostra rockowa muzyka, szybko montowane ujęcia oraz wyrazista gra Jamesa Franco. Wszystko po to, by zrównoważyć monotonię obcowania w zasadzie tylko z jednym aktorem przez półtorej godziny. Wyszło nadspodziewanie dobrze.
127 godzin, reż. Danny Boyle, prod. USA, 94 min