Komedia na opak, tak można określić niespotykaną formułę „Nieściszalnych” – wariackiego połączenia kryminału, happeningu i anarchistycznego manifestu rockowego. Film ogląda się z rozbawieniem, ale i rosnącą irytacją, w miarę jak surrealistyczna metafora staje się coraz bardziej płaska i jednoznaczna. Chodzi o temperamentnych muzyków, perkusistów, odwalających jakieś nudne kawałki na dziadowskich imprezach, przed którymi rysuje się szansa przeprowadzenia rewolucji dźwiękowej. Formują coś w rodzaju bębniarskiej guerilli, która stawia sobie za cel hałaśliwą zemstę na nudnym, mieszczańskim społeczeństwie Skandynawii. Wykonują cztery kompozycje w plenerze za pomocą naturalnych odgłosów wydawanych przez przedmioty codziennego użytku, takie jak np. koparka, młot pneumatyczny, maska tlenowa, skrzynia biegów czy niszczarka dokumentów. Robią to metodycznie, atakując szpitale, banki, filharmonie niczym wyszkolona grupa terrorystów. Równolegle toczy się przeciwko nim policyjne śledztwo kierowane przez nienawidzącego muzyki w jakiejkolwiek postaci oficera o charakterystycznym imieniu Amadeusz.
Kogo bawi tego typu zabawa, parodiująca poczynania komisarza Wallandera, streetartowców, Banksy’ego, artystów w krawatach i Bóg wie kogo jeszcze, ten uśmieje się do łez. Zwolennikom tradycyjnej rozrywki raczej nie polecam.
Nieściszalni, reż. Johannes Stjarne Nilsson, Ola Simonsson, prod. Szwecja, 95 min