Ćwiczenia z płaczu
Recenzja filmu: "Łagodny potwór. Projekt Frankenstein", reż. Kornel Mundruczo
Węgierski reżyser rozpoznawany już w Europie (w tej roli sam Kornel Mundruczo) przygotowuje nowy projekt, zapewne z myślą o którymś z najbardziej liczących się międzynarodowych festiwali, i szuka odtwórców głównych ról. Tym razem postanawia zatrudnić amatorów. Jesteśmy właśnie świadkami castingu. Zadanie, jakie reżyser stawia adeptom, nie jest łatwe – mają rozpłakać się przed kamerą. Gdybyśmy na podstawie tych kilku scenek mieli sobie wyrobić zdanie o filmowcu, pewnie bylibyśmy skłonni uznać, że jest apodyktyczny, przekonany o swej omnipotencji i skłonny do instrumentalnego traktowania ludzi. Co się w dużej mierze potwierdzi w filmie. Jednym z kandydatów do roli jest młody mężczyzna, sprawiający wrażenie człowieka z poważnym problemem emocjonalnym. Ma zagrać scenę miłosną z dziewczyną, która też bierze udział w zdjęciach próbnych. Reżyser, chcąc stworzyć amatorom bardziej intymne warunki, zostawia ich samych w pokoju, co – jak się okaże – było fatalnym pomysłem. Nieznajomy morduje bowiem dziewczynę. Dodajmy, że to nie ostatni mord w tym filmie. No, ale tytuł „Łagodny potwór. Projekt Frankenstein” do czegoś zobowiązuje. Tu jednak zaczynają się kłopoty.
Jeżeli ktoś z widzów zechce szukać na ekranie inspiracji legendarną powieścią Mary Shelley, na pewno znajdzie niemało tropów. Ale nie każdy ma ochotę traktować film niczym kulturową szaradę. Natomiast „Łagodny potwór” pozbawiony tego kontekstu jest tylko średnio wciągającą historią twórcy uciekającego przed swą przeszłością i młodzieńca skrzywdzonego przez los. Trochę mało jak na możliwości reżysera, który aspiruje do gry w pierwszej lidze europejskiego kina artystycznego.
Łagodny potwór. Projekt Frankenstein, reż. Kornel Mundruczo, prod. Węgry, Niemcy, Austria, 105 min