Poza architektonicznym pięknem śródziemnomorskiej metropolii, w której mieszkał i tworzył Gustaw Herling-Grudziński, Neapol może się kojarzyć z wiecznie zalegającymi śmieciami na wąskich chodnikach i kamorrą. Po obejrzeniu pełnometrażowego dokumentu „Passione” słoneczne miasto odsłoni jeszcze jedno oblicze – mniej znane, bo muzyczne. Trzeba było Johna Turturro, amerykańskiego aktora o włoskich korzeniach (pamiętamy go m.in. z brawurowych ról w filmach „Barton Fink” i „Big Lebowski”), aby ów fenomen ludowych, spontanicznie tworzonych, ulicznych piosenek uporządkować, a potem z pasją i wdziękiem przedstawić międzynarodowej publiczności. Turturro, mimo że gra rolę reżysera i narratora gawędziarza, szybko usuwa się w cień. Pierwszy plan pozostawia żywiołowym wykonawcom i przygodnym komentatorom, wśród których są zarówno poeci oraz profesorowie, jak i anonimowi mieszkańcy wspominający słynne arie legendarnych neapolitańskich tenorów: Fernanda De Lucii i Caruso.
Znaczną część filmu wypełniają jednak zaskakujące inscenizacje melodyjnych, ironicznych piosenek o paradoksach życia na Południu. O tym na przykład, że strażnicy więzienni podlizują się mafiosom, prostytutki wykłócają się o utraconą godność, a wkurzeni na Boga biedacy zamiast prosić o cud, żądają go. Piosenki, w których mieszają się rytmy reggae, dźwięki tammuriaty, gardłowe północnoafrykańskie zaśpiewy przeplatają się z archiwalnymi nagraniami ilustrującymi smutną historię miasta żyjącego wiecznie w strachu. Jak nie przed erupcją Wezuwiusza, to przed podbojami Arabów, Normanów czy Amerykanów, którzy, wyzwalając kraj od faszystów, pozostawili po sobie trwałe pamiątki w postaci czarnoskórych dzieci wychowujących się bez ojców. „Passione” nie jest jakoś specjalnie nowatorskim dziełem, piosenki zapadają jednak w pamięć, a to się liczy.