Śląska bieda wielokrotnie inspirowała polskich filmowców. Jednak w autorskim dramacie psychologicznym wybitnego operatora Adama Sikory i zasłużonego dramaturga Ingmara Villqista kilka spraw zostało chyba poruszonych po raz pierwszy. Na przykład problem traumy po rozpadzie małżeństwa, upadku rodzinnego etosu; tłumienia poczucia winy za błędy, które wymusiła ciężka sytuacja życiowa. Inna jest też tonacja: ostentacyjnie staroświecka, celowo spowolniona, bez dodatkowych atrakcji w postaci nerwowo poruszającej się kamery, co utrudniałoby nawiązanie intymnej bliskości z bohaterami.
Dramat 45-letniego złomiarza, kopiącego nielegalnie węgiel (Andrzej Mastalerz), i jego żony, próbującej dorabiać jako sprzątaczka, zmuszonej do sprzedawania swojego ciała przygodnym facetom (Barbara Lubos-Święs), rozgrywa się jakby za szybą. Bez zbędnych słów, w ascetycznej przestrzeni kilku wnętrz statycznie fotografowanych przez Sikorę. W tym starannie wystylizowanym filmie obrazy są szczególnie ważne. Czułe na nędzę i degradację świata materialnego współtworzą atmosferę melancholii, nieprzychylności, z którą próbują się mierzyć pogubieni bohaterowie. To bardzo pesymistyczny film, który obiecuje więcej, niż widać na ekranie, i którego smutek na swój sposób drażni. Domaga się wyjścia poza sytuacyjne schematy, objaśnienia, wniknięcia w zranioną psychikę głębiej, niż proponują to twórcy. W sumie nierówny debiut, nie każdemu sprawi satysfakcję. Niemniej interesujący.
Ewa, reż. Adam Sikora, Ingmar Villqist, prod. Polska, 115 min