Do powyższych informacji należałoby jeszcze dopisać: 55 mln dol. Tyle ponoć kosztowało dzieło Nikity Michałkowa, najbardziej dziś wpływowego reżysera rosyjskiego, który rządzi tamtejszym biznesem filmowym i ma bardzo dobre kontakty z władzą. Ale nie z publicznością. Oglądałem „Spalonych słońcem 2” w Moskwie tuż po premierze, tłumów w kinie bynajmniej nie było, zaś tamtejsi krytycy w większości film zjechali. Trudno im się dziwić. Pierwsi „Spaleni słońcem” (1994 r.) to był film wybitny, słusznie nagrodzony Oscarem. Jak pamiętamy, w zakończeniu główny bohater, dowódca dywizji Siergiej Kotow, zostaje jedną z wielu ofiar stalinowskich czystek 1936 r. W sequelu jednak żyje – jest w łagrze, a kiedy wybucha wojna, trafia do kompanii karnej. Będzie walczył i zarazem szukał ukochanej córki Nadii.
Reżyser, jak to teraz w Rosji w modzie, wzbogaca tradycyjną formułę radzieckiego filmu wojennego o wątki religijne. Oto np. córka Kotowa, cudem uratowana ze zbombardowanego okrętu, dryfuje na minie z popem, który ją ochrzci. Nadia, grana zresztą przez córkę Michałkowa, ma więcej ryzykownych scen, choćby tę, w której pokazuje piersi konającemu żołnierzowi. Z całego tego kiczowiska zostaje w pamięci zaledwie jedna poruszająca scena. Młodzi kadeci, w mundurach prosto spod igły, idą na front jak na pierwszy bal, śpiewając „My z Budionnym chodzili”, zajmują stanowiska bojowe, a po chwili zostają rozjechani przez niemieckie czołgi. Masakra. Michałkow obiecywał w wywiadach, że zrobi rosyjskiego „Szeregowca Ryana”. Niestety, mimo talentu do inscenizacji wielkich scen batalistycznych i nieograniczonych wprost możliwości finansowych Spielbergiem nie jest.
Spaleni słońcem 2, reż. Nikita Michałkow, prod. Rosja, 160 min