Odkryta przez Bernardo Bertolucciego Eva Green („Marzyciele”) nie ma szczęścia do ciekawszych ról. Po udanym występie w „Casino Royal”, gdzie była dziewczyną Bonda, najambitniejszą propozycję otrzymała dopiero rok temu od węgierskiego reżysera Benedeka Fliegaufa. W poetyckim dramacie science fiction „Łono” gra zakochaną do szaleństwa kobietę, która po śmierci swojego kochanka decyduje się go sklonować. Do jej organizmu zostaje wszczepiony embrion z komórkami zmarłego. Przez kolejne 20 lat ofiarnie odgrywa rolę matki, nie wyjawiając jednak sklonowanemu chłopcu prawdy o jego pochodzeniu. Prowokacyjna fabuła, którą można odczytać jako osobliwą wariację na temat mitu o Edypie, budzi sporo wątpliwości. Jakie są motywy postępowania bohaterki? Jeśli jej celem jest pragnienie przywrócenia życia ukochanemu, dlaczego nie wzięła pod uwagę łatwych do przewidzenia komplikacji emocjonalnych?
W zamierzeniu reżysera jest to baśń o niezwykłej, trudnej do racjonalnego wytłumaczenia, sile miłości wyrywającej się z objęć śmierci. Mimo godnej podziwu stylizacji filmowych obrazów na uniwersalną przypowieść, rozgrywająca się na dzikim, wyludnionym nadmorskim wybrzeżu (gdzie czas się jakby zatrzymał) opowieść nie wygląda zbyt wiarygodnie. Po wyjściu z kina widza dręczą pytania nie tyle o ludzką tożsamość i skalę uczuć, ile o graniczące z chorobą psychiczną zaślepienie bohaterki, która wydaje się całkowicie pozbawiona instynktu samozachowawczego. Eva Green robi, co może, aby uszlachetnić te dylematy, lecz nie jest to rola jej życia. Teraz ma zagrać Marię Callas. Może to będzie przełom.
Łono, reż. Benedek Fliegauf, prod. Niemcy, Węgry, 103 min