Jak przystało na bombastyczny tytuł, zaczyna się z przytupem. Antoni Pawlicki zajeżdża vanem pod gimnazjum i wyrywa 16-latkę, której wcześniej bohaterską akcją w dyskotece bardzo zaimponował. Jest byłym perkusistą, doświadczonym punkowcem, pracującym co prawda w białym fartuchu w nudnym laboratorium, za to z wyrzeźbioną klatą i pistoletem z tłumikiem w tylnej kieszeni („żeby nie obijał mi się o jaja”). Aleksandra Hamkało, która cud dziewicę z modnie wydepilowanym łonem gra ofiarnie i wiele razy swoje wdzięki prezentuje, zmieniając w każdej pozycji nawet kolor umalowanych paznokci, chce zostać sławną piosenkarką. W skromnym apartamencie z ukochanym szybko znajduje sobie godne zajęcie. Śpiewa, tańczy oraz farbuje włosy. Zanim akcja rozwinie się na dobre, czyli gdy po pięcioletniej idylli wciągania i palenia dojdzie do drastycznych scen zazdrości, poznamy pełną wybojów i udręk biografię pięknego Romea w skórze macho. Otóż wyzna on, że wspaniale rozwijającą się karierę bębniarza-zadymiarza złamało mu wojsko i z tej krzywdy zapewne wszystkie jego atawizmy się biorą – z ukatrupieniem delikatnego motylka na czele. Wokalistce zaczyna brakować cierpliwości, lecz ich wielką miłość – jak wyśpiewuje w piosence, która zapewne stanie się przebojem – skończyć może tylko śmierć.
Big Love, reż. Barbara Białowąs, prod. Polska, 100 min