W najnowszej hollywoodzkiej produkcji „Savages” zdjął kostium lewicowego trybuna i spojrzał zatroskanym okiem na swoją ojczyznę z perspektywy wyluzowanych bossów kalifornijskiej mafii narkotykowej. Nakręcił trzymający w napięciu pastisz, bezczelnie niemoralne kino akcji o dwóch łotrach, co z miłości do tej samej kobiety wszczęli wojnę gangów. Jest tu wszystko, za co miłośnicy inteligentnej rozrywki uwielbiają Tarantino lub braci Coen: przemyślany do najdrobniejszego słowa, odjazdowy scenariusz o męskiej przyjaźni, w którym cynizm i czarnowidztwo łatwo pomylić z romantyzmem. Mamy niewymuszone, dowcipne nawiązania do klasyki (slogan reklamowy książki Dona Winslowa, której film jest ekranizacją, podpowiada, że to „Butch Cassidy i Sundance Kid” ery karabinów maszynowych). Są niezłe kreacje aktorskie z Benicio del Toro w roli cyngla meksykańskiego kartelu (pewne miejsce w pierwszej dziesiątce zawodowych morderców ostatniej dekady) i szalejącym jak za dawnych lat Johnem Travoltą – skorumpowanym komisarzem do walki ze zorganizowaną przestępczością. Na oscarowej półce raczej bym tego filmu nie stawiał, ale kto lubi gatunkową zabawę, nie będzie żałował wydanego grosza.
Savages. Ponad bezprawiem, reż. Oliver Stone, prod. USA, 100 min