Stary gniewny moralista światowego kina biczował już Amerykę za bezsensowną wojnę w Wietnamie (wielokrotnie), szydził z prezydenta Busha, w Nixonie zobaczył nowe wcielenie Ryszarda III, w JFK ofiarę spisku CIA, napiętnował też (nie raz) cwaniaków z Wall Street.
W najnowszej hollywoodzkiej produkcji „Savages” zdjął kostium lewicowego trybuna i spojrzał zatroskanym okiem na swoją ojczyznę z perspektywy wyluzowanych bossów kalifornijskiej mafii narkotykowej. Nakręcił trzymający w napięciu pastisz, bezczelnie niemoralne kino akcji o dwóch łotrach, co z miłości do tej samej kobiety wszczęli wojnę gangów. Jest tu wszystko, za co miłośnicy inteligentnej rozrywki uwielbiają Tarantino lub braci Coen: przemyślany do najdrobniejszego słowa, odjazdowy scenariusz o męskiej przyjaźni, w którym cynizm i czarnowidztwo łatwo pomylić z romantyzmem.
Polityka
39.2012
(2876) z dnia 26.09.2012;
Afisz. Premiery;
s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Za garść konopi"