Buddyjski kryminał
Recenzja filmu: "Headshot. Mroczna karma", reż. Pan-ek Ratanaruang
Czy gdyby pozwolić rozwijać się światu zgodnie z logiką doboru naturalnego, przetrwałyby jedynie istoty diabelskie, ucieleśniające zło doskonałe? Do mniej więcej takiego wniosku dochodzi przywódca mafijnej organizacji, zajmującej się w „Headshot” zabijaniem najbardziej skorumpowanych ludzi władzy i biznesu. Szczytny cel, bezinteresownej eliminacji jednostek najbardziej dostosowanych do życia w kapitalistycznej dżungli, budzi jednak moralne skrupuły i to one stanowią sedno dylematów głównego bohatera filmu, gliniarza podejmującego ryzyko bycia zabójcą w służbie dobra.
Reżyser robi wszystko, by w krwawą, sensacyjną fabułę wpleść jak najwięcej filozoficznych pytań. A te mają jej nadać charakter lekkiej, buddyjskiej przypowieści o jedności przeciwieństw i świecie, który pod względem moralnym stoi na głowie. Znajdziemy tu ostre sceny strzelanin, ale też rzeczy ciekawsze, rzadko spotykane w tego typu produkcjach – jak pobyt w klasztorze zen, religijne nawrócenie bohatera, dialogi o przeznaczeniu. Jeśli dodamy do tego zmysłowe zdjęcia i somnambuliczną atmosferę, wiadomo będzie, dlaczego „Headshot” został tajskim kandydatem do Oscara.
Headshot. Mroczna karma, reż. Pan-ek Ratanaruang, prod. Tajlandia, 105 min