Dlaczego nie powstają u nas scenariusze o matkach, a za to mamy kolejny film o ojcu? Można się jedynie domyślać, że dla reżyserów – mężczyzn – relacje z ojcem były ze znanych im powodów ważniejsze. W „Moim rowerze” Piotr Trzaskalski („Edi”, „Mistrz”) opowiada o swych intymnych przeżyciach, lecz, jak dodaje, w filmie może się odnaleźć „wielu ojców, synów i wnuków”. Matka pojawia się tylko na moment. Z nowym, też już leciwym partnerem, uczy się prowadzić samochód, a delikatność, z jaką nauczyciel traktuje jej próby, pozwala się domyślać, że właśnie znalazła to, czego daremnie szukała w poprzednim związku. Z czego mogłoby wynikać, że poszukiwania kobiety, które wypełniają niemal cały film, nie miały sensu. Nic bardziej mylnego. Wyprawa w poszukiwaniu matki jest tu bowiem tylko fabularnym pretekstem służącym reżyserowi do pokazania zmieniających się relacji między trzema mężczyznami w linii prostej – ojcem, który jest zarazem dziadkiem, synem, który jest jednocześnie ojcem, i wnukiem. To o nich opowiada film. Łatwo się domyślić, że dotychczasowe związki między nimi były mocno skomplikowane czy wręcz w stanie zaniku.
W czasie podróży muszą na nowo nauczyć się być z sobą, słuchać, zrozumieć swoje motywy i emocje. Trzaskalski dodaje do schematu kina drogi sporo sentymentalizmu, lecz pomysł się sprawdza – również dzięki aktorom. Artur Żmijewski w roli syna próbuje zerwać z serialowym wizerunkiem, natomiast prawdziwym objawieniem jest Michał Urbaniak grający dziadka. Jazzman pokazał naszym aktorom, jak powinno wyglądać nowoczesne, filmowe granie.
Mój rower, reż. Piotr Trzaskalski, prod. Polska, 95 min