Nie można było znaleźć lepszej daty dla premiery „Dnia kobiet” jak Dzień Kobiet. Co zatem panie otrzymają w prezencie? Krzepiącą opowieść o dzielnej kasjerce z magazynu Motylek (skojarzenia z nazwami rzeczywistych sieci jak najbardziej uzasadnione), która wypowiada wojnę korporacji.
Już nawet gdzieś padło określenie „western feministyczny”, co jednak należy traktować umownie. Pani Halina nie jest szeryfką w spódnicy, lecz kobietą zdesperowaną, która nagle odkrywa, że jeżeli się nie zbuntuje, straci nie tylko przyjaciółki z pracy, ale i poczucie własnej godności. Intryga szefów jest bowiem taka, że awansują Halinę na kierowniczkę sklepu, by jej rękami rozprawić się z resztą damskiego personelu. Bohaterka znajduje się więc w trudnym położeniu: z jednej strony awans zapewnia jej poprawę sytuacji bytowej (wychowuje samotnie 13-letnią córkę), z drugiej zaś sytuuje po przeciwnej stronie symbolicznej barykady, dzielącej tych, którzy wykorzystują, od tych, którzy są wykorzystywani.
Zaczerpnięty z gazetowego reportażu schemat fabularny debiutanckiego filmu Marii Sadowskiej przypomina nieco nasze szlachetne filmy z epoki kina niepokoju moralnego, z końcówki lat 70. ubiegłego wieku. Tam jednak bohater znajdował się w tarapatach głównie z powodów politycznych, tutaj zło symbolizuje bezduszna korporacja. Niby ogromna różnica, niemniej pewne metody, jakie stosuje się wobec niepokornego pracownika – nie tylko w sieci Motylek – są dość podobne.
Aktorskim odkryciem „Dnia kobiet” jest grająca główną rolę Katarzyna Kwiatkowska, znana dotychczas głównie z występów w programach Szymona Majewskiego, gdzie parodiowała m.in. Dodę. Tutaj jest wreszcie sobą i stwarza wiarygodną postać współczesnej kobiety pracującej, której widz szczerze kibicuje w jej walce o sprawiedliwość.
Dzień kobiet, reż. Maria Sadowska, prod. Polska, 90 min