Moda na filmową hipnozę kwitnie na całego. Dawniej wystarczyło pokazać dziwne zachowania lunatyka i już się wywoływało dreszczyk przerażenia. Dziś standardem są najbardziej nieprawdopodobne fabuły przeniesione do środka umysłu. Zabawa polega na tym, by widz mógł poczuć na własnej skórze efekt złowrogiej manipulacji demonicznych sił sterujących losem bohatera (najczęściej pacjenta leczącego się z amnezji). Im większy mętlik w głowie po wyjściu z kina, tym lepiej. Co niestety nie zawsze oznacza logicznie skonstruowaną intrygę. Widać to na przykładzie „Transu” Danny’ego Boyle’a („Trainspotting”, „Slumdog. Milioner z ulicy”) – ni to kryminału z elementami parodii, ni to melodramatu w stylu noir.
Piękna czarnoskóra terapeutka (Rosario Dawson) szuka kodu dostępu do wspomnień (i serca) nieszczęsnego hazardzisty (James McAvoy), biorącego udział w kradzieży obrazu Francisca Goi z renomowanego domu aukcyjnego. Napad się udał, jedyną komplikacją jest to, że mężczyzna nie potrafi sobie przypomnieć, gdzie ukrył wyceniany na kilkadziesiąt milionów funtów łup. To tak rozwściecza jego podejrzliwych kompanów, że po wyrwaniu mu paznokci i groteskowych torturach decydują się poddać go hipnoterapii.
Boyle popisuje się teledyskowym montażem, mnoży tropy w postaci odkrywania coraz to głębszych pokładów nieświadomości ofiary, nie lekceważąc hitchcockowskiego suspensu. Kompletnie za to pomija przebieg śledztwa. Prawdopodobieństwo i okoliczności skoku bierze w ironiczny cudzysłów. Kto szuka w sensacyjnym „Transie” napięcia, raczej się zawiedzie. Ale zawrót głowy murowany.
Trans, reż. Danny Boyle, prod. Wielka Brytania, 101 min