Skromna, czarno-biała komedia amerykańska „Frances Ha” Noaha Baumbacha wygląda na niszową produkcję niezależną. Ma jednak wszelkie atuty, by stać się wakacyjnym przebojem. Przynajmniej w kręgach uniwersyteckiej młodzieży, która lubi dystans i ma ochotę się pośmiać z własnego nabzdyczenia, kompleksów i głupoty. Główną atrakcją filmu jest brawurowa rola Grety Gerwig, która gra słodką 27-letnią blondynkę, kompletne beztalencie, niezdające sobie sprawy z tego, że jako początkująca baletnica może już myśleć tylko o emeryturze. Chociaż ambitna amatorka wszelkimi sposobami stara się utrzymać w peletonie nowojorskiego wyścigu szczurów, brakuje jej do tego jeszcze dwóch rzeczy. Przede wszystkim mieszkania, a w zasadzie małego pokoiku, który stać by ją było wynajmować. No i odpowiedniego współlokatora, w istocie oddanego powiernika jej sercowych dylematów.
Gerwig kapitalnie odgrywa pozę rozmarzonej optymistki, której entuzjazm nie ginie pod gruzami niesprzyjających życiowych okoliczności. Irytująca jest tylko maniera puentowania każdego zdania wypowiadanego przez młodych bohaterów piętrową ironią w stylu Woody’ego Allena. Nie zawsze się to sprawdza, ale czasami bywa naprawdę śmieszne. Można się zastanawiać, dlaczego amerykańskie kino niezależne jest tak przewidywalne i nieznośnie (infantylnie) autobiograficzne. Nie jest to na szczęście przypadek „Frances Ha”.
Frances Ha, reż. Noah Baumbach, prod. USA, 86 min