Główny bohater – Mareczek grany przez Rafała Fudaleja – to właściwie antybohater. Kiedy uruchamia fotoplastykon, który dostał od ojca na piąte urodziny, naprawdę przypomina dzieciaka. Ale jest już osiemnastoletnim młodzieńcem z dobrego domu, z rodziny o patriotycznych tradycjach. „Jest Polakiem wychowanym na patriotę, ale z jakichś powodów został w domu przy matce” – informuje zza kadru Narrator, który będzie pojawiał się jeszcze nieraz, komentując przebieg zdarzeń. Pisze wiersze, jak wielu z tego pokolenia, wychowanego na romantycznej literaturze. Dlaczego więc nie przyłączył się do kolegów z maturalnej klasy, z których pewnie część zdążyła już polec na polu chwały? Nadopiekuńczej matce udało się zatrzymać synka w domu, ale dłużej tak się nie da. Jest 12 dzień powstania, walki toczą się w pobliżu, matka postanawia, że muszą wyjść z miasta. Mareczek z plecakiem wygląda jak powstaniec, choć nim nie jest. Przebrany za dziewczynę naraża się na nie mniejsze niebezpieczeństwa. Dlatego zdesperowana matka powie mu: „musisz uciekać!”. To najważniejszy moment w jego życiu, za chwilę z dziecięcego pokoju przejdzie do podziemi, do labiryntu ruin i piwnic, by z obserwatora stać się uczestnikiem walki toczonej na śmierć i życie.
Zapewne niektórym widzom nasuną się skojarzenia z „Pamiętnikiem z powstania warszawskiego” Białoszewskiego. Tutaj też historię oglądamy z punktu widzenia ludzi ukrywających się w piwnicach i nie każdy chce być bohaterem. Obrazy zmieniają się jak w fotoplastykonie (by przywołać rekwizyt pojawiający się nieprzypadkowo na początku filmu). Mareczek spotka w podziemiach m.in. dziarskich powstańców, tajemniczą Niemkę, oddział brutalnych siepaczy z brygady szturmowej Dirlewangera. Narrator powie w zakończeniu, co mogło się stać z dzieciakiem, i nie będzie to dla nas zaskoczeniem.
Reżyser i scenarzysta zarazem Leszek Wosiewicz skorzystał w filmie z archiwalnych zdjęć, które płynnie łączą się z sekwencjami inscenizowanymi. Może imponować precyzyjny montaż obrazu i dźwięku. A jednak czegoś w tym filmie zabrakło. Przede wszystkim los tytułowego dzieciaka nie wciąga nas, nie wzrusza, pozostawia obojętnym, także wtedy, gdy przeobraża się w bohatera, co nie jest winą aktora, lecz braku konsekwencji w rysunku tej najważniejszej w filmie postaci. Rażą niektóre stereotypy: jak wiejska służąca, to obowiązkowo hoża, wyszczekana i prymitywna, jak stary wiarus w piwnicy, to z ozdobną karabelą i błazeńskim gestem. Chwilami mogą irytować komentarze narratora, gdy przykładowo Mareczek spotyka Niemkę, słyszymy zza kadru: „czy mają sobie coś więcej do powiedzenia?”. Słowem, ambitna próba, choć nie do końca udana. A jednak lepiej z okazji 1 sierpnia wybrać się do kina na „Dzieciaka”, niż oglądać przygotowaną przez dzisiejszych dzieciaków kolejną rekonstrukcję bohaterskiej klęski.
Był sobie dzieciak, reż. Leszek Wosiewicz, prod. Polska, 90 min