Legenda doczekała się ponad stu filmowych adaptacji (najsłynniejszą zrealizowali Kenji Mizoguchi i Hiroshi Imagaki). W pełnym rozmachu ujęciu amerykańskim (superprodukcja kosztowała 175 mln dol.) zamieniła się w dziecinną baśń fantasy o smokach, czarownicy i niemożliwej miłości półkrwi Japończyka (Keanu Reeves) do pięknej córki feudalnego władcy. Zamiast na tragicznym wyborze między prawem stanowionym a tradycyjnie rozumianą sprawiedliwością reżyser Carl Rinsch (doświadczony twórca reklamówek debiutujący w roli twórcy kinowego) skupia uwagę na cyzelowaniu kiczowatych efektów specjalnych, dopasowywaniu dramaturgii do schematu gry komputerowej oraz – co irytuje jeszcze bardziej – zmusza japońskich aktorów do mówienia po angielsku. Powstała żałośnie naiwna hybryda, zbyt egzotyczna dla amerykańskich nastolatków i zbyt hollywoodzka dla Azjatów. Nic dziwnego, że poniosła za oceanem dotkliwą porażkę frekwencyjną, a odrobienie strat na rynku japońskim okazało się czystą mrzonką.
47 roninów, reż. Carl Rinsch, prod. USA, 127 min