Temat nienowy, a jednak na swój sposób zawsze intrygujący. A co dopiero, gdy wykonawcy potrafią wydobyć z hipokryzji opatrzonych sytuacji ironię, delikatny smutek nieprostych dylematów emocjonalnych. Wystawiana z dużym powodzeniem na Broadwayu, uhonorowana Pulitzerem sztuka Tracy Lettsa „Sierpień w hrabstwie Osage” – a na jej podstawie powstał film – wytrzymuje porównania z wybitnymi osiągnięciami Tennessee Williamsa, Eugene’a O’Neilla i Sama Sheparda. Ma momenty wielkie, budzące wzruszenie, a nawet śmiech.
W filmowej adaptacji nie czuje się teatralności. Główną atrakcją jest widowiskowy pojedynek kobiecych charakterów: trzech dojrzałych, blisko 40-letnich sióstr, granych przez znakomite aktorki – Julię Roberts, Juliette Lewis i Julianne Nicholson, poddanych presji. Każda próbuje się przeciwstawić despotycznej, uzależnionej od leków matce, cierpiącej na raka przełyku (fenomenalna Meryl Streep). Spotykają się w rodzinnej posiadłości w Oklahomie na stypie. I podobnie jak w „Festen” Thomasa Vinterberga, podczas uroczystej ceremonii dochodzi do małego trzęsienia ziemi, czyli ujawnienia głęboko skrywanych rodzinnych sekretów i kłamstw, które zmieniają relacje między nimi. Kameralnemu filmowi Johna Wellsa bliżej do tragikomedii. Problemy wagi ciężkiej są ukazane z dystansem, w dość zabawny sposób, tak aby stracone życie bohaterek nie wydawało się zupełnie przegrane, a przecież tak właśnie jest. Smutek krzepi. To największy paradoks filmu, który z czystym sumieniem można polecić nie tylko kobietom.
Sierpień w hrabstwie Osage, reż. John Wells, prod. USA, 121 min