W zrealizowanym za 100 mln dol. superwidowisku w 3D bohater mitologii okazuje się szlachetnym tworem wyobraźni poetów. Za potężnym atletą łamiącym kości jak patyki rośnie wielka sława jego czynów, lecz on sam chowa się w ich cieniu, przyzwalając na przekłamania. Bo w opartym na komiksie Steve’a Moore’a przygodowym spektaklu rozgrywającym się w antycznej Tracji prawdziwy Hercules, mimo idealnej rzeźby ciała, jest śmiertelny, cierpi, obwinia się o śmierć rodziny, szuka ucieczki przed wyrzutami sumienia w wojennych utarczkach. Bardziej przypomina strongmana i najmitę niż półboską istotę. Wiara w przeznaczenie też zostaje sprowadzona na ziemię i uwspółcześniona – Hercules i spółka przekonują się, że są kowalami swego losu. Na korzyść dobrego rozrywkowego filmu przemawiają niezłe efekty specjalne, przekonująca kreacja Dwayne’a Johnsona w tytułowej roli oraz ciekawie, choć nie bez dramaturgicznych mielizn, poprowadzona fabuła. W sumie lepiej, niż się można było spodziewać.
Hercules, reż. Brett Ratner, prod. USA, 98 min