Wrażenie robi kapitalnie oddana atmosfera pogłębiającej się depresji głównego bohatera, cichego uniwersyteckiego wykładowcy historii, który nagle zaczyna tracić kontrolę nad doskonale zaprogramowanym, lecz kompletnie nieautentycznym życiem. Dobija go monotonia wykładów, powtarzalność odbywanych o tej samej porze rytuałów seksualnych, gryzący smutek betonowych dzielnic Toronto, sterylność wnętrz, w których się porusza, i wiele innych przygnębiających drobiazgów. Reżyser filmu Kanadyjczyk Denis Villeneuve („Labirynt”, „Pogorzelisko”) podąża wyraźnie tropem Lyncha. Ukazuje gęstniejącą panikę, wywołaną poczuciem bezradności i klęski człowieka pragnącego uciec przed samym sobą. Przeplatając rodzajowe scenki z widokami długonogich pająków przechadzających się ponad drapaczami chmur, osiąga niesamowity, surrealistyczny efekt.
W przeciwieństwie jednak do „Mulholland Drive” i innych egzystencjalnych dreszczowców „Wróg” ma o wiele bardziej klasyczną narrację i zdecydowanie mniej ironii. Przypomina raczej mroczny psychodramat, któremu patronują klaustrofobiczny „Wstręt” Polańskiego oraz „Przemiana” Kafki – niepokojące przypowieści o rozpadzie osobowości nadwrażliwców przekonanych, że są stuprocentowo zdrowi, całkowicie normalni, lecz z niewiadomych przyczyn światem zaczyna rządzić ich sobowtór. W podwójnej roli introwertycznego nauczyciela akademickiego oraz sfrustrowanego aktora bez szans na hollywoodzką karierę wystąpił Jake Gyllenhaal. Mając w pamięci niejeden aktorski wyczyn, warto podkreślić, że kreacja w filmie Villeneuve’a należy do jego najwybitniejszych osiągnięć. To wielowymiarowe kino oraz gratka nie tylko dla fanów dusznej psychoanalizy.
Wróg, reż. Denis Villeneuve, prod. Kanada, Hiszpania, 90 min