Potrawka z DNA
Recenzja filmu: „Jupiter: Intronizacja”, reż. Andy Wachowski, Lana Wachowski
Troszkę to wygląda na mechaniczne połączenie „Gwiezdnych wojen” z „Matrixem” oraz „Facetami w czerni”, przy czym nadmiar atrakcji w warstwie wizualnej nie rekompensuje mielizn dramaturgii. Zwłaszcza w spektakularnych scenach burzenia drapaczy chmur rodzeństwo Wachowskich korzysta pełnymi garściami ze sprawdzonych rozwiązań „Transformersów”. Wyjaśnianie pojęć określających prawa, którymi się rządzi filmowe uniwersum, bywa łopatologiczne i nużące, choć sama fabuła obiecuje chwilami bardzo dużo. Wachowscy tworzą bowiem wizję Wszechświata, w którym stare rody kosmicznej arystokracji (wątek szekspirowsko-wampiryczny), poznawszy tajemnicę długowieczności zapisaną w DNA, tworzą na różnych planetach hodowle istot zapewniające im poszukiwany przez nie towar. Ziemia wraz z mieszkańcami okazuje się jednym z takich poletek uprawnych, które pomalutku, nieświadomie dojrzewa do, jak to się eufemistycznie w filmie nazywa, czasu żniw.
Pojawienie się pięknej Ziemianki (Mila Kunis) o identycznym DNA co geny matki królewskiego rodu oznacza potencjalne zagrożenie (bunt!), więc cała sprawa toczy się wokół kolejnych prób jej zgładzenia przez panującą dynastię, która podzieliła między siebie galaktyczne strefy wpływów. Jak to zwykle w baśniach bywa, są też siły dobra, które ruszają na pomoc ślicznej pani. Channing Tatum (zapaśnik z „Foxcatcher”) niestety nie ma w „Jupiterze” zbyt wiele do grania. Jest nienawidzącym arystokracji upadłym gladiatorem ze spiczastymi uszami, kozią bródką, obciętymi skrzydłami. Z cudownym na osłodę atrybutem w postaci butów umożliwiających swobodne surfowanie w przestrzeni kosmicznej. Doprawdy serce się łamie, gdy narzekając na swoje niskie urodzenie, odrzuca zaloty seksownej Kunis. Pomysł jak pomysł. Najważniejsze, że Wachowscy błysnęli poczuciem humoru i mogą go rozwijać w popularną serię.
Jupiter: Intronizacja, reż. Andy Wachowski, Lana Wachowski, prod. USA, 125 min