Wypadki chodzą po ludziach. Tytułowa Adaline (Blake Lively) przestała się starzeć. Było to następstwem skomplikowanej kraksy drogowej, do której doszło w specyficznych warunkach atmosferycznych (co szczegółowo wyjaśnia pseudonaukowy komentarz zza kadru). Nie wchodząc w szczegóły, Adaline uzyskała to, o czym inne dziewczyny marzą, znajomi na jej widok zaczęli wykrzykiwać: Nic się nie zmieniasz! Jak długo jednak można chwalić się gładką buzią, gdy wszyscy dookoła się starzeją, włącznie z córką, nie licząc psa? Adaline nękana przez władze (wiek w dokumentach nie pasuje do wyglądu) postanawia uciekać. Strach pomyśleć, jak by się to skończyło, gdyby nie miłość, która, jak wiemy skądinąd, jest w stanie pokonać wszelkie przeszkody, więc nie skapituluje także przed przekleństwem wiecznej młodości. A przypadek, że ojciec ukochanego kogoś dziewczynie przypomina, tylko przyśpieszy szczęśliwe zakończenie. Gdyby w połowie seansu zapytać widzów, w jaki najgłupszy z możliwych sposobów film może się zakończyć, pewnie nikt nie wymyśliłby tak idiotycznego finału. W komedii może pomysł by się sprawdził, ale mamy regularny melodramat – niezamierzenie komiczny. Jedyne, na czym w filmie warto zawiesić oko, to mocno postarzałe twarze dawnych gwiazd: Ellen Burstyn i Harrisona Forda. Ich widok porusza bardziej niż marząca o siwym włosie Adaline.
Wiek Adaline, reż. Lee Toland Krieger, prod. USA, 110 min