Wybitny filmowiec, działacz polityczny i moralista (nazywany włoskim Woodym Allenem), Nanni Moretti zrobił już kiedyś podobny film. W „Pokoju syna”, wyróżnionym 14 lat temu Złotą Palmą w Cannes, zagrał psychoanalityka opłakującego odejście kilkunastoletniego dziecka. „Moja matka” pozornie też jest elegią oswajającą ból po stracie najbliższej osoby. Tematem nie jest jednak godzenie się z nieuchronnością śmierci ani ukazana z perspektywy świeckiej żałoba, tylko wartość samego życia. Film stawia nieco inne, choć równie przenikliwe pytania. O pamięć. Zmieniające się relacje międzyludzkie. Sens wykonywanej pracy. O to, co po nas zostaje.
Twórca „Habemus papam – mamy papieża” opowiada o swojej matce Agacie, nauczycielce łaciny, która zmarła w 2010 r. podczas realizacji tamtego obrazu. Grająca ją aktorka Giulia Lazzarini nosi jej szpitalny strój. Dialogi napisane zostały na podstawie notatek reżysera. Samochód, domowa biblioteka i wiele innych rekwizytów też są autentyczne. W tym najbardziej osobistym filmie od czasu pamiętnego „Kwietnia”, w którym Moretti opisał m.in. swoją walkę z chorobą nowotworową, równorzędną, a może najważniejszą postacią jest jednak on sam. Tyle że wyjątkowo nie gra tu siebie. Rolę lewicowego reżysera, kręcącego zaangażowany dramat społeczny „Noi Siamo Qui” (Jesteśmy tu) o robotnikach protestujących przeciwko przejmowaniu fabryki przez nowego właściciela, powierzył Marghericie Buy, uzasadniając to chęcią naszkicowania potrójnego, trzypokoleniowego portretu rodzinnego kobiet: matki, córki i jej dorastającej wnuczki. Sam gra wyrozumiałego, troskliwie ofiarnego inżyniera, obdarzonego mieszaniną cech własnego rodzeństwa.
Moja matka, reż. Nanni Moretti, prod. Włochy, Francja, 106 min