Bardzo ciekawy, udany eksperyment rektora łódzkiej Filmówki, który zgodził się wziąć pod reżyserskie skrzydła dyplomowe przedstawienie studentów IV roku aktorstwa. Powstały z tego cztery częściowo improwizowane etiudy poświęcone ekstremalnym obliczom miłości. Jedna z nich, ukazująca kłótnię młodego małżeństwa nieradzącego sobie z wychowaniem dziecka, stanowi gorzką wariację na temat „Glorii” Cassavetesa. W innej, o parze narkomanów, czuje się wpływ cinema-vérité i kina bezpośredniego. Najbardziej szalona wydaje się nowela tytułowa, „Śpiewający obrusik”, łącząca elementy greckiej baśni, melanezyjskiej magii, animizmu, bollywoodzkiej energii z nieokiełznaną, zanurzoną w popkulturze wyobraźnią Mariusza Grzegorzka. Drugim, ukrytym metawątkiem filmu jest aktorstwo samo w sobie, stosunek do roli, rytuał przejścia. Miał być skromny, offowy film, powstał spontaniczny, wizjonerski obraz prezentujący możliwości kina i niesamowity talent wielu ludzi.
Śpiewający obrusik, reż. Mariusz Grzegorzek, prod. Polska, 92 min