Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Film

Historia przemocy

Powiedzieć, że interesuje go fenomen egzystencji z góry zaprogramowanej, to banał. Dla Cronenberga – ateisty żywo interesującego się eksperymentami naukowymi – to genetyka (i jej wpływ na psychologię) stanowi istotne pole filmowej eksploatacji. Poczynając od „Dead Ringers”, a kończąc na „Crashu”, „eXistentZ” i „Pająku” – wszystkie wysiłki tego artysty, traktującego kino jako pretekst do stawiania prowokujących, filozoficznych pytań, zmierzają w kierunku określenia brzegowych warunków istnienia człowieka. Czy kod genetyczny wyklucza wolną wolę? Czy to, co uważamy za rzeczywistość, nie jest tylko iluzją umysłu i posiada obiektywne cechy? Czy seks uwolniony od funkcji prokreacyjnych podważa etykę? Czy istnieje Wielki Plan Kontroli Wszechświata i jak się on objawia na poziomie psychobiologii?

Część tych pytań zostaje także postawiona w thrillerze „Historia przemocy” – najbardziej komercyjnym przedsięwzięciu Cronenberga od czasu „Muchy”. Już sam fakt, że scenariusz powstał na podstawie komiksu, powinien być odebrany jako sygnał alarmowy. I rzeczywiście, „Historia przemocy” wygląda z pozoru na zwyczajne kino klasy B. Przykładny mąż i ojciec, prowadzący beztroski żywot w prowincjonalnej osadzie w stanie Indiana (Viggo Mortensen), pewnego dnia zostaje sprowokowany i zabija gangsterów. Ściągając na siebie i swoją rodzinę lawinę kłopotów, heroicznie stawia im czoło.

Pozbawiona krzty oryginalności sensacyjna akcja filmu ujawnia swoje drugie dno na poziomie psychoanalitycznym. Bohater skrywa przed najbliższymi swoją prawdziwą tożsamość, okazuje się, że ma we krwi „geny zabijania” i bezwiednie przekazuje je tym, których kocha i których chroni przed gwałtem.

Reklama