Zniewalająco piękna wizualnie „Zabójczyni” niepokoi, zanim jeszcze uchwyci się buddyjski sens tej przypowieści, złożonej z dyskretnych powtórzeń symetrycznych losów postaci uwikłanych w iście szekspirowski dramat. Gatunkowo widowisko historyczne, rozgrywające się na przełomie VIII i IX w. u schyłku panowania dynastii Tang, wpisuje się w popularną w Chinach, cenioną i u nas tradycję wuxia, którą z wielkim powodzeniem odświeżali ostatnio tacy mistrzowie, jak Zhang Yimou („Hero”, „Dom latających sztyletów”), Wong Kar-Wai („The Grandmaster”) czy Ang Lee („Przyczajony tygrys, ukryty smok”). Oryginalnym wkładem „Zabójczyni” nie są jednak rozbudowane do granic nieprawdopodobieństwa sekwencje sztuk walki, tylko hipnotyczny, kontemplacyjny rytm, pozwalający uchwycić tajemniczy splot harmonii natury i wewnętrznej dojrzałości walecznej bohaterki – odzianej w czarny strój, zwinnej jak kot młodej wychowanki klasztoru, kształconej przez swoją panią na zimną morderczynię.
Zabójczyni, reż. Hsiao-hsien Hou, prod. Chiny, Francja, Hongkong, Tajwan, 105 min