Francuzi, głównie za sprawą dekadenckich filmów Jeana-Pierre’a Melvilla, przez pewien czas skutecznie z nimi rywalizowali, ale po śmierci autora „Samuraja” w 1973 r. ciężko byłoby wskazać jakieś oryginalne osiągnięcia na tym polu. Tym większą niespodziankę sprawia perfekcyjnie zrealizowany dramat kryminalny Oliviera Marchala o zagadkowym tytule „36”, który słusznie bywa porównywany do „Gorączki” Michaela Manna – jednego z największych hitów tego nurtu ostatnich lat.
Ta złożona, trzymająca w napięciu historia o okrutnych i cynicznych poczynaniach szefów dwóch oddziałów antyterrorystycznych walczących ze sobą metodami mającymi więcej wspólnego z łamaniem prawa niż z jego przestrzeganiem, przynajmniej do połowy filmu wydaje się trudnym do rozszyfrowania rebusem. Dopiero pod koniec projekcji, wprowadzające pozorny zamęt szczegóły nabierają decydującego znaczenia, a „36” okazuje się precyzyjnie przemyślaną całością, poczętą z ducha „Hrabiego Monte Christo”.
Pojedynek dwóch skomplikowanych osobowości, podszyty dawnymi urazami, zemstą za niepowodzenia życiowe i zawodowe, walczących o władzę, miłość i prestiż nie wyglądałby tak atrakcyjnie i przekonywająco, gdyby nie dwie wybitne kreacje aktorskie: Daniela Auteuila w roli gliniarza przechodzącego na stronę zła w imię policyjnych zasad i Gerarda Depardieu, zdemoralizowanego i skorumpowanego służbisty, wykorzystującego każdą okazję, by usuwać swoich osobistych przeciwników.
Obaj aktorzy przechodzą w filmie metamorfozę, fantastycznie oddają złożoną psychikę postaci, które grają, i pewnie kierują emocjami widzów tak, byśmy jak najdłużej byli bezradni nie wiedząc, po której stronie mamy ulokować swoje sympatie.